Zdj. archiwum prywatne
Długo się zbierałam do opisu mojego drugiego porodu, bo w sumie nie wiedziałam, jak opisać ten zwykły/niezwykły dzień 😉
Po pierwszym porodzie, który był długo wyczekiwany i zakończył się niestety indukcją (przebicie pęcherza + oksy), miałam obawy, czy drugi zacznie się sam. Na szczęście po pogawędce z synem (tym w brzuchu) i serii relaksacji w wannie (głębokie oddechy przeponowe, kierowanie energii w dół) w nocy 31 sierpnia zaczęłam odczuwać regularne bóle w dole brzucha (jak na okres). Były one na tyle intensywne, że budziły, ale pomiędzy nimi mogłam spokojnie spać.
Po doświadczeniu pierwszego porodu, który przebiegał w stresie i medykalizacji stwierdziłam, że tak to ja mogę rodzić codziennie i że poród może być przyjemnym, naturalnym doświadczeniem dla kobiety.
Rano po 6 napisałam do Beaty, że się zaczyna i żeby się pomału zbierała po śniadaniu (z Krakowa jest 2 godziny dojazdu do mnie). Ja sobie na spokojnie wstałam, wzięłam prysznic, zjadłam śniadanie, poskakałam na piłce na tarasie, pochodziłam boso po trawie (poranna rosa i śpiew ptaków potrafi niesamowicie relaksować).
Skurcze były mniej więcej co 15 minut, po czym koło 10 nagle ustały. Cisza. Dzwonię do Beaty rozczarowana, a ta ze swoim stoickim spokojem mówi, żebym się w takim razie przespała. No to idę spać. Budzę się, Becia śpi koło mnie 😉 Wstajemy, pijemy kawę, idziemy na mega długi spacer dookoła zalewu, zaliczamy oczywiście sklep na loda i oranżadę na miejscu 😉
Skurcze czuje, ale tak jeden na godzinę. Po powrocie obiad (żeby nie było, że dieta — oczywiście ostre curry z kurczaka) i relaks na kanapie z Netflixem. Stwierdzam, że oglądanie komedii romantycznych podczas rozkręcającego się porodu jest genialne. Od 13 skurcze były coraz częstsze i bardziej regularne. Co skurcz wstawałam z kanapy i biegłam, żeby się oprzeć o bar i bujać biodrami. Beata biegła za mną i uciskała mi biodra, co niesamowicie uśmierzało ból. Mój Miemąż na moje pstryknięcie kciukami klikał skurcze w aplikacji. Po skurczu wracałyśmy na kanapę.
Najfajniejsze było to, że w sumie cały poród był tak jakby wpleciony w codzienność, był czymś zupełnie naturalnym, normalnym. W międzyczasie odszedł czop. Koło 18 poczułam, jak syn schodzi coraz niżej, napiera na prostnice.
Wiedząc, że potrzebujemy około pół godziny na dojazd do szpitala, dałam sygnał do wyjazdu. Skurcze były już średnio co 3 minuty. Po przyjeździe na Prostą do Kielc stwierdzono około 6-7 cm rozwarcia. Po całej papierologii i przejściu na salę porodów rodzinnych, trafiłam na przesympatyczną położoną, która od razu powiedziała, że postara się ochronić moje krocze. Po pierwszym porodzie, gdzie byłam nacięta, bardzo mi na tym zależało. Akcja tak szybko się rozwijała, że położna nie nadążała rozwijać sprzętu 😉
Jak o godzinie 19:00 weszłam na salę porodową, tak o 20:15 urodził się Kubuś 🙂 W sumie nie musiałam przeć, nawet położna kazała mi unikać parcia, żeby móc zdążyć ochronić krocze. Kubuś wyszedł na dwóch partych, jeszcze z ręką do przodu jak Superman 😀
Wszystko było tak, jak powinno, pępowina przecięta przez Beatę po ustaniu tętnienia, łożysko urodzone na spokojnie na „mojej” oksytocynie, syn przystawiony od razu do piersi. U mnie nawet otarcia nie było. Po porodzie stwierdziłam, że teraz mogę iść do domu 😉
W ogóle nie czułam zmęczenia. Oczywiście zostaliśmy, ale na 3 dobę zostaliśmy wypisani ze 100 gramowym przyrostem.
Po doświadczeniu pierwszego porodu, który przebiegał w stresie i medykalizacji stwierdziłam, że tak to ja mogę rodzić codziennie i że poród może być przyjemnym, naturalnym doświadczeniem dla kobiety.
To był zdecydowanie Błękitny Poród <3
Chcesz się podzielić swoją historią?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.