Historia porodu Justyny: Błękitny poród we własnej bańce

drugi porod justyny w bance 400x250 1

Fot. Archiwum prywatne

Swoją historię zacznę tego, że od poprzedniego porodu, na który wydawało mi się, że byłam super przygotowana, a który skończył się indukcją i epiduralem. Choć był to dobry, błękitny poród, to czegoś mi brakowało. Bardzo chciałam doświadczyć działania naturalnej oksytocyny i choć zabrzmi to dziwnie, to chciałam doświadczyć swojej zwierzęcej natury. Zerknąć do najgłębszych zakamarków ukrywanej pod racjonalnym myśleniem świadomości.  Dlatego przygotowania do hipnoporodu z pierwszego porodu poszerzyłam o zwiększenie świadomości ciała i pracę interdyscypilarną.

Termin z USG miałyśmy na 8 marca. Piękna, kobieca data na oczekiwanie córki. I oto 8 marca punkt o północy męczyły mnie silne bóle miesiączkowe. Myślę sobie: punktualne to moje dziecię. Po mamusi 🙂

Później bóle przeszły w lekkie skurcze. A one tak sobie przychodziły i odchodziły nieregularnie. Od 5:00 cisza.  'No takie życie — pomyślałam’. Odpuściłam. Z mężem zajęliśmy się codziennymi obowiązkami. Odwieźliśmy córkę do przedszkola. Poszliśmy na spacer do lasu.

Po godzinie 15 pojechaliśmy po córkę i znów czuję jakieś bóle miesiączkowe. Myślę: 'oho! Teraz nie odpuszczę. Idę działać na piłce gimnastycznej’. Się kręciłam, się bujałam i skakałam. Mąż mierzył skurcze. I jak mi mówił, co wynika, to myślę sobie, że albo on nie umie w to mierzenie skurczy albo znowu będzie lipa.  Jak pomyślałam, tak też się stało. Od godziny 19 cisza  Myślę: no życie….

Aż tu nagle po 20 coś się dzieje. Może do 3 razy sztuka? I wtedy następuje łubudub- nieco bolesne skurcze co 10 min. Ja już sama nie wiedziałam, czy ja rodzę, czy nie rodzę. Choć to drugi poród, to poczułam się jak niedoświadczona pierworódka. Mąż mówi, żeby zadzwonić do domu narodzin, na co ja mówię, że ja nigdzie nie jadę. Bo to znowu pewnie fałszywy alarm. Nie czuję ani żeby mocno bolało, ani jakichś bóli krzyżowych, więc nie będę położnym zawracać gitary. Jak już tak mąż nalegał, to zadzwoniłam do domu narodzin, że może rodzę, ale w sumie to nie wiem. Dla świętego spokoju pojechaliśmy zawieźć córę pod opiekę koleżanki. Po godzinie, około 22, byliśmy w domu. Skurcze co 3 min., a ja sobie pod prysznic jeszcze poszłam, bo mam masę czasu.

Ze strony męża pada decyzja: 'jedziemy do domu narodzin, bo Ty chyba nie dopuszczasz myśli, że rodzisz’. I  fakt -nie wiem, co mi się z mózgiem wcześniej stało. Bo momentalnie poczułam, jak wszystko mi się zaczęło otwierać. To było takie uczucie, jakby ktoś odkręcił zaworek i powolutku rękoma otwierał ściśnięte ze sobą ściany.

Dojeżdżamy do domu narodzin, a tam super położna. Anioł, szczery uśmiech na wejściu. Taki uśmiech, że wiesz, że nie jest wymuszony i płynie prosto z serca. W pokoju porodowym uszykowana wanna, przygaszone światła, zapalone lampeczki imitujące delikatne światło świec. Czuć spokój i dobre wibracje.  Zmierzone rozwarcie na moje życzenie-4 cm. Lepsze to niż 2 cm na sztucznej oksy przez pół dnia, kiedy poprzednio rodziłam. 'No to ja rzeczywiście rodzę, pomyślałam.’

Wskoczyłam do wanny. I instynktownie się zamknęłam we własnym świecie. Nie pamiętam, czy i co mówiłam do męża, ale ponoć byłam średnio miła. Skurcze były do zniesienia. Z relacji męża wiem, że położna  położyła mi chłodny ręcznik na kark  i wyszła, żeby po minucie wrócić i powiedzieć, że zostaje, bo widzi, że to szybka akcja będzie.

Jakoś instynktownie ręcznik z karku rozłożyłam sobie na głowie, zasłaniając twarz. To jeszcze bardziej wzmocniło efekt bańki porodowej, do której nikt nie miał wstępu. Byłam tylko ja. Nikt nie mógł do mnie mówić, ani mnie dotykać. Oddychałam tak, jak to ćwiczyłam całą ciążę. Czasami miałam wrażenie, że wraz z wdechem ból odchodzi. Tak jakby 'rozepchnięcie’ żeber wraz z wdechem zrobiło przestrzeń na skurcz na tyle, że go czułam, ale nie bolał.

W momentach kryzysowych odliczałam, jak w relaksacji progresywnej Beaty. To pozwoliło rozluźnić mi mój newralgiczny punkt- ramiona. Musiałam jeszcze pamiętać tylko o dnie miednicy na skurczach, a reszta rozluźniała się samoistnie… Powtarzałam sobie w myślach afirmacje: „skurcze nie mogą mnie pokonać, bo są mną, a ja nimi’. ‚Każda fala zbliża mnie do spotkania”. Kiedy już skurcze były bolesne, to wspomagałam się wokalizą czyt. buczałam jak baran 😉

Położna nachyliła się delikatnie pod mój ręcznik i mówi, że słyszy, że zaraz będą skurcze parte. I że świetnie daję sobie radę. Pomaga mi ułożyć ciało tak, żeby urodzić do wody. Kobieta zna się na rzeczy- po godzinie od przyjechania na miejsce pojawiają się skurcze parte. Wraz z nimi objawia się moja zwierzęca natura- darłam jak opętana, klęłam i miałam ochotę uciec. Tylko gdzie? Po poprzednim porodzie na epiduralu nie wiedziałam czego się spodziewać. Przyznam, że faza parta zaskoczyła mnie nieco swoją intensywnością.

O godz. 1:16 przyszła na świat nasza druga córka.

Krocze calusieńkie. Nienaruszone, choćby drobnym otarciem.

Było bardzo błękitne. Do bólu błękitnie. Każda z nas powinna mieć szansę chociaż wybrać, jak rodzić. Tak świadomie, w takich warunkach i z takim personelem. Jestem pod wrażeniem, ile pracy może wykonać ciało kobiety jednocześnie. I jakim bogatym w skrajne uczucia może być poród.

Chciałam Wam powiedzieć już na koniec, że ostatnio usłyszałam, że kiedyś nie było żadnych kursów, szkół rodzenia i innych i jakoś kobiety rodziły. Że to wymysły.

I wiecie co? Guzik prawda 😉 Niech żyje Błękitny Poród!

Chcesz się podzielić swoją historią?

Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *