Zdj. archiwum prywatne
„Jest Pani stworzona do porodu siłami natury. Teraz musi Pani być przekonana, że tego chce i tak właśnie urodzi” – VBAC po pierwszej cesarce.
Jestem przeszczęśliwa, że dane mi było przeżyć nowe doświadczenie – poród siłami natury. To jest niewiarygodne! Przed porodem szukałam historii potwierdzających moją decyzję, bardzo mi one pomogły. Oto moja historia.
Pierwsza ciąża zakończyła się u mnie 10 dni po wyznaczonym terminie cesarskim cięciem. Wskazanie: brak postępu porodu. Przeżyłam to bardzo mocno psychicznie (bardzo zależało mi na porodzie SN) i fizycznie też wydawało mi się, że dość długo dochodziłam do siebie, choć obiektywnie pewnie trwało to właśnie tyle, ile trwa przeciętnie.
3 lata później byłam w ciąży po raz drugi, niestety lekarz stwierdził, że pęcherzyk jest pusty, stwierdzono poronienie chybione. Moje ciało zachowywało się tak, jak przy klasycznym zajściu w ciążę, ale dzieciątka nie było.
Niecały rok później zaszłam w kolejną ciążę. Postanowiłam, że jeśli nie będzie przeciwwskazań, chcę rodzić naturalnie. Tak jak w przypadku pierwszej ciąży chodziłam na szkołę rodzenia, medyczne przygotowanie do porodu. Czułam się dobrze, pracowałam do połowy ciąży, jako nauczyciel w grupie przedszkolnej.
Jest Pani stworzona do porodu siłami natury. Teraz musi Pani być przekonana, że tego chce i tak właśnie urodzi – powiedział mi lekarz.
Początkowo założyłam, że nie będę „wymyślać” i będę rodzić w pobliskim szpitalu, ale z czasem postanowiłam, że postaram się bardziej i poszukam miejsca bardziej przyjaznego VBAC-owi. Najbliższe mi osoby raczej nie były przekonane do tego pomysłu, lekarz prowadzący również sugerował CC. Termin porodu był wyznaczony na koniec marca. Byłam na konsultacji w wybranym szpitalu, tam dostałam wsparcie, jakiego szukałam, zostałam przebadana i usłyszałam od lekarza n. med. Macieja „Jest Pani stworzona do porodu siłami natury. Teraz musi Pani być przekonana, że tego chce i tak właśnie urodzi”.
To wtedy po raz drugi została mi polecona książka „Błękitny poród”. Mąż coraz bardziej przekonywał się do mojego pomysłu. Położna, którą poznałam w szpitalu, miała ogromny wpływ na mój spokój i przygotowanie do porodu.
Ostatnie tygodnie ciąży to był bardzo intensywny czas. Stosowałam się do zaleceń położnej, czytałam książkę i słuchałam podcastów. Powtarzałam afirmację, przygotowałam playlisty z muzyką energetyzującą i na wyciszenie, wdychałam zapach pomarańczy, aby móc go zastosować, jako kotwicę w trakcie porodu. Do końca ciąży byłam aktywna, dużo spacerowałam, ćwiczyłam z piłką, niestety rozwarcie się nie pojawiało… Traciłam nadzieję na samoczynny rozwój akcji, ale przy tym wszystkim powtarzałam sobie, że „Akceptuję każdy scenariusz”. Ostatecznie zależało mi na bezpieczeństwie moim i dziecka.
Tydzień przed terminem miałam robione ktg przez emerytowaną położną. Powiedziałam jej o moich obawach i dostałam bardzo dużo wsparcia oraz numer telefonu i prośbę o informację, jak potoczy się moja historia. To spotkanie dodatkowo mnie wzmocniło. W dniu terminu mój ginekolog chciał mnie skierować do szpitala za 3 dni, ja jednak tylko przypominałam, że rodzę gdzie indziej siłami natury.
Tydzień po terminie stawiłam się w szpitalu, bałam się, ale jednocześnie czułam się dużo spokojniejsza niż w przypadku pierwszego porodu. Dzień wcześniej byłam również
u mojej fizjoterapeutki uroginekologicznej. Szyjka była miękka i skrócona, ale rozwarcia nadal nie było. Zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży około 9, około 14 założono mi balonik. Od razu zaczęły mnie boleć nogi, były ciężkie i jakby opuchnięte. Zaczęłam odczuwać skurcze. Pomiędzy nimi jadłam, rozmawiałam, słuchałam muzyki, w myślach wypowiadałam afirmację z książki BP, które miałam również wydrukowane.
Czułam, że jest coraz trudniej. Mówiłam o swoich obawach personelowi, który był bardzo wyrozumiały. Dostawałam też wspierające sms od mojej położnej. Bałam się, ale powtarzałam w myślach „Ufam personelowi”.
Po nocy ze skurczami i słuchawkami w uszach z muzyką wyciszającą wypadł balonik i po badaniu zostałam przekierowana na salę porodową. Robiłam screeny na telefonie za każdym razem, gdy przychodził skurcz.
Miałam wsparcie wspaniałych położnych i czułam się przy nich bardzo bezpiecznie. Wskazówki z medycznego przygotowania do porodu okazały się bardzo przydatne, nie patrzyłam już na nic, byłam ja i mój poród, ja i moje skurcze, ja i za chwilę moje dziecko. Pojawiał się też strach, który próbowałam akceptować, ale też z nim walczyć.
Około godziny 9.00 poinformowałam męża, że może przyjeżdżać. W przeciwieństwie do pierwszego porodu tym razem jednak nie chciałam, żeby był obecny w trakcie całego porodu. Wiedziałam, że będzie trudno mu wejść w rolę mentora, widziałam strach o mnie w jego oczach, dlatego miał czekać przed salą.
Miałam wsparcie wspaniałych położnych i czułam się przy nich bardzo bezpiecznie. Wskazówki z medycznego przygotowania do porodu okazały się bardzo przydatne, nie patrzyłam już na nic, byłam ja i mój poród, ja i moje skurcze, ja i za chwilę moje dziecko. Pojawiał się też strach, który próbowałam akceptować, ale też z nim walczyć.
Weszłam pod prysznic, ale nie czułam się pod nim najlepiej. Chwilę później zaproponowano mi lewatywę, zgodziłam się. Akcja dobrze się rozwijała. Cudowne położne dopingowały mnie i cierpliwie odpowiadały na moje pytania, mogłam jeść żelki, słuchać muzyki, wdychać zapach pomarańczy (przygotowałam wacik nasączony olejkiem w pojemniku, który normalnie służy do badania kału), zmieniałam pozycje, jako znieczulenie dostałam do wdychania gaz.
Przyjechał mąż, przywitał się, znalazł dla mnie piosenkę, której chciałam słuchać – „Lambada” Kaomy i wyszedł. To wszystko było z jednej strony na maksa realistyczne i przy tym abstrakcyjne.
Około 12 odeszły wody. Miałam głównie skurcze od krzyża, zaskoczyło mnie to, że przerwy faktycznie były wydłużone i mogłam zebrać siły na końcówkę porodu. O 12.44 na
świecie pojawił się nasz synek, mąż wszedł do nas i przeciął pępowinę. Poczułam wielką ulgę, radość i wdzięczność. Bolało, ale chyba myślałam, że będzie bardziej. Nie spodziewałam się, że to wszystko wydarzy się tak szybko. Tuż po porodzie zostałam zszyta, pęknięcie 1 stopnia, mąż kangurował dziecko.
Po porodzie byłam w bardzo dobrej kondycji psychicznej, byłam dumna i szczęśliwa. Fizycznie czułam się dobrze, choć ciało potrzebowało kilku dobrych tygodni, żeby dojść do siebie.
Moje wspomnienie po porodzie… to był BŁĘKITNY PORÓD. Dziękuję!
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.