Zuzanna Dudek / fot. Michał Zieliński
Żyjemy w czasach, kiedy za najbardziej kompetentne osoby w sprawie przebiegu porodu jest uznawany personel medyczny a tym samym kobiety stały się raczej elementem tego procesu. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat bardzo mocno pracowano nad tym, aby przekonać nas, że nie jesteśmy same w stanie sprostać wyzwaniu, jakim jest urodzenie dziecka. I jaki mamy tego rezultat? W świadomości wielu kobiet została zatarta informacja, że podczas porodu to one odgrywają decydującą rolę.
Najgorsze jest to, że przeniesienie odpowiedzialności z matki na personel medyczny doprowadziło do mniejszego zaangażowania kobiet w proces porodowy, przez co częściej poród relacjonowany jest jako cierpienie. Inną konsekwencją jest chociażby wzrostu stosowania znieczulenia farmakologicznego czy cesarskiego cięcia [cc] na życzenie.
Sprowadza się do jednej konkluzji – aby przygotować się do porodu należy odnaleźć na nowo w sobie siłę i kompetencje, pobudzić w sobie zaangażowanie.
W mojej społeczności, która gromadzi się wokół idei Błękitnego Porodu, ogłosiłam rok 2019 – rokiem szukania wewnętrznej siły i kompetencji.
Chcę zainspirować kobiety, które myślą o dziecku lub są w ciąży, do szukania ich własnej drogi, do pobudzenia intuicji, do świadomego przygotowania i doświadczania porodu. Dlatego zaprosiłam 12 mądrych i silnych kobiet do rozmowy – rozmowy o tym, jak one rozumieją własną siłę i co dało im doświadczenie porodu.
Dobry Poród: Historia piąta – maj
Zuzanna Dudek – muzykoterapeutka, autorka projektu Dźwiękoczułość
To, co się w tym porodzie wydarzyło, zostaje z Tobą, o tym nie da się zapomnieć.
Beata Meinguer: Jakim doświadczeniem był dla ciebie poród?
Zuzanna Dudek: Przede wszystkim był wydarzeniem wyczekanym oraz bardzo istotnym – nie tylko w momencie jego przebiegu. Doświadczenie porodu wpływa na moje aktualne decyzje i kroki w życiu zawodowym. Rodziłam 1,5 roku temu w domu, z mężem i położną. Jeszcze zanim zaszłam w ciążę, dowiedziałam się, że jest coś takiego, jak porody domowe. Czułam, że właśnie tak chcę rodzić. Jest to jeden z legalnych w Polsce sposobów (nawet na druku Urzędu Stanu Cywilnego jest pole „dom” jako miejsce urodzenia), ale postrzegany przez większość osób jako coś dziwnego, niebezpiecznego. Najbliższa rodzina wspierała mnie i trzymała kciuki. Natomiast niektórzy znajomi byli w szoku i wyobrażali sobie, że chcę rodzić z dala od wszystkiego, na łące, przy ognisku…
Nasz zamysł był zupełnie inny, chcieliśmy, aby to było normalne, bezpieczne wydarzenie. Dla nas normalnością było nasze mieszkanie. Dla mnie to był oczywisty wybór. Nie miałam problemu z tym, że ktoś może się ze mną nie zgadzać. Zetknęłam się za to z wieloma kobietami, które były bardzo niepewne. Nie tylko w kontekście pierwszego porodu, ale też swoich kompetencji w ogóle. Nie wiedziały, że można decydować o swoim porodzie, niezależnie od tego, czy jest domowy, czy szpitalny. Przekonałam się wtedy, jak ważna jest asertywność i działanie w zgodzie ze sobą. Zwłaszcza w momencie porodu. Bo to nie jest tak, że pyk, rodzisz i kontynuujesz swoje „normalne” życie. To, co się w tym porodzie wydarzyło, zostaje z Tobą, o tym nie da się zapomnieć.
W doświadczenie dobrego porodu włączam doświadczenie połogu. To był fantastyczny czas. Modelowy – wszyscy wokół mnie skakali, a ja mogłam tylko tulić się z moim dzieckiem w łóżku. To był niesamowity start w macierzyństwo.
Jest dużo straszenia kobiet w ciąży. Ja świadomie odmówiłam brania w tym udziału. Chciałam się dowiedzieć, jakie są fakty, poznać za i przeciw, ale ostateczne decyzje podejmowałam ja. Nie zgadzałam się z „argumentowaniem”, że wszelkie ryzyko biorę na własną odpowiedzialność. OCZYWIŚCIE, ŻE BIORĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SIEBIE!
Beata: W którym momencie ciąży czy porodu poczułaś, że od ciebie zależy, jakie to będzie doświadczenie?
Zuzanna: Zaczęło to do mnie docierać, kiedy zderzyłam się ze społeczną narracją na temat kobiet w ciąży. Kiedy idziesz do lekarza, to z założenia jesteś na niższej pozycji. Lekarze są szkoleni do bycia autorytetem, a nie partnerem czy doradcą (co moim zdaniem jest potężnym błędem w systemie). Więc kiedy stajesz przed lekarzem jako pacjent plus jako kobieta, a do tego jeszcze w ciąży — dość często jesteś traktowana, jakby hormony zeżarły ci mózg. I w związku z tym nie będziesz w stanie podejmować racjonalnych decyzji. Nie każdy oczywiście tak postępuje (moja ginekolożka była cudowna), ale jest to bardzo częste (i już inni specjaliści niekoniecznie chcieli ze mną rozmawiać – woleli wydawać polecenia).
Jest dużo straszenia kobiet w ciąży. Ja świadomie odmówiłam brania w tym udziału. Chciałam się dowiedzieć, jakie są fakty, poznać za i przeciw, ale ostateczne decyzje podejmowałam ja. Nie zgadzałam się z „argumentowaniem”, że wszelkie ryzyko biorę na własną odpowiedzialność. OCZYWIŚCIE, ŻE BIORĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SIEBIE! Nie podobało mi się używanie tego jako groźby. Oczywistym dla mnie jest, że ostatecznie to ja ponoszę konsekwencje moich decyzji. A niby na czyją odpowiedzialność w ogóle jestem w ciąży?
Niejednokrotnie miałam też wrażenie, że jestem traktowana jako chodzący inkubator. Nie było istotne, że JA jestem w ciąży, ale że we mnie jest dziecko. Zdarzali się ludzie, którzy bez pytania macali mnie po brzuchu. Trzaskałam po łapach i groziłam macaniem po genitaliach. Działało, choć niektórzy byli zaskoczeni („nie pomyślałam”), a inni obrażeni („przecież chciałem dobrze”).
Zastanawiałam się, gdzie leży źródło mojej pewności własnych kompetencji. Myślę, że to w dużej mierze zasługa domu, w którym się wychowałam. Dostałam od samego początku przekonanie, że mogę podejmować własne decyzje oraz że nikt nie przeżyje mojego życia za mnie. Potem na studiach kulturoznawczo-antropologicznych zobaczyłam, jak różne są modele życia. To wszystko poszerzało moją perspektywę i otwierało na różne rozwiązania. A wszystkie wkurzające doświadczenia, reagowanie na nie i obrona własnych granic – były krokami prowadzącymi do niezachwianego poczucia sprawczości w porodzie.
Zastanawiałam się, gdzie leży źródło mojej pewności własnych kompetencji. Myślę, że to w dużej mierze zasługa domu, w którym się wychowałam. Dostałam od samego początku przekonanie, że mogę podejmować własne decyzje
Zuzanna Dudek z synem / fot. Michał Zieliński
Beata: Jaki był twój najpiękniejszy moment w czasie porodu?
Zuzanna: Kiedy mój mąż wyczuł szóstym zmysłem, że coś się zmieniło i obudził się z drzemki. Poród trwał cały dzień, ale na dobre rozkręcił się dopiero w nocy. Dudek Małżonek przysnął, a ja nagle poczułam, że mam ochotę przeć. Zanim cokolwiek powiedziałam, przebudził się i rozespany zapytał, jak sytuacja. Po badaniu okazało się, że rzeczywiście wchodziłam w fazę parcia. Inna rzecz to użycie muzyki i akupresury. Mój poród był cholernie bolesny, ale w pewnym momencie zorientowałam się, że zasnęłam w czasie skurczy i to było niesamowite. Było to możliwe właśnie dzięki muzyce oraz dotykowi. Na marginesie, przygotowałam sobie playlisty „poród chill” i „poród moc”, ale to ta chillująco-relaksacyjna okazała się mieć rzeczywistą moc.
Beata: Jaki był najtrudniejszy moment w czasie Twojego porodu i jak sobie z nim poradziłaś?
Zuzanna: Gdzieś na początku porodu zdałam sobie sprawę, że, no… boli. Czułam rozchodzenie się miednicy, skurcze doskwierały mi w różnych częściach pleców i brzucha. Miałam momenty kiedy myślałam „zabierzcie mnie do szpitala na cesarkę!”, „dlaczego ja to sobie zrobiłam” i mój faworyt: „ja pierdolę, nigdy więcej!”. Wspomniana już akupresura i muzyka bardzo mi z tym pomogły. Trudna była też druga faza, bo byłam już bardzo zmęczona. To były okolice godziny 2 w nocy, poród rozkręcał się od 6 rano… a ja zamiast odpocząć i zebrać siły, cały dzień ganiałam jak z pieprzem w tyłku. Dopadło mnie ostateczne wicie gniazda: upiekłam ciasto, zrobiłam naleśniki, wymyślny farsz, no wszystko zrobiłam. Poza odpoczęciem.
To, w połączeniu z dużą głową mojego dziecka sprawiło, że przybieranie aktywnych pozycji w 2 fazie, było bardzo trudne. Próbowałam nawet przeć w pozycji półleżącej, ale ból stawiał mnie z powrotem na nogi. Ciężki był też tzw. „ring of fire” kiedy miałam wrażenie, że eksploduję. Oczywiście nic się nie stało, po wszystkim nie potrzebowałam żadnych szwów, ale to były fizycznie i psychiczne trudne momenty.
Doświadczając czegoś ekstremalnego mogę skorzystać z tego, co sobie wypracowałam wcześniej. Nawet w obliczu wielkiej niewiadomej mam ze sobą ogromne zasoby.
Beata: Co opowiedziałabyś swojej córce o porodzie?
Zuzanna: Na razie mam syna i postanowiłam, że jemu też będę opowiadać o porodzie. O tym, że jest to cudowne doświadczenie i że towarzyszenie w nim jest wspaniałe i transformujące również dla mężczyzny. Z tą poprawka, że kobieta ma prawo nie chcieć, aby on przy tym był.
W mojej rodzinie nie chcę mieć tabu na temat porodu ani seksualności. Moja potencjalna córka będzie wiedziała, że do porodu można się przygotować. Że codziennie tysiące kobiet rodzi wiec nie jest sama. I że nie ma powodu, aby spychać porody do jakiegoś podziemia, bo to jest doświadczenie, jak każde inne. Poród to integralna część życia.
Beata: Czym jest siła kobiety dla ciebie?
Zuzanna: Według mnie nie ma jednego znaczenia siły kobiety. Natomiast w kontekście porodu – fakt, że w kobiecie ze zlepka komórek powstaje dziecko, które potem się rodzi… to jest niesamowite. To jest nasza moc. I to w dodatku fizjologiczna, a nie przypadkowa, rzadka czy magiczna.
Beata: Co ty, jako kobieta, odkryłaś o sobie w czasie porodu?
Zuzanna: Że nawet doświadczając czegoś ekstremalnego mogę skorzystać z tego, co sobie wypracowałam wcześniej. Nawet w obliczu wielkiej niewiadomej mam ze sobą ogromne zasoby.
Rozmowę znajdziecie również na stronie: www.miastokobiet.pl