Historia dobrego porodu – Marzena Anna Boruta

IMG 0360 kadr

Marzena Anna Boruta – żona, matka, doula, wiceprezes Fundacji Makatka / fot. Łukasz Boruta

 

Poród jest niespodziewanym doświadczeniem. W jakimś sensie szalonym. Porywającym w zupełnie inny wymiar.

Zapraszam Cię do przeczytania październikowej rozmowy o dobrym porodzie.

Dobry Poród: Historia dziesiąta – październik

Marzena Anna Boruta – żona, matka, doula, wiceprezes Fundacji Makatka

Beata Meinguer: Jakim doświadczeniem był dla Ciebie poród?

Marzena Anna Boruta: Niespodziewanym. W jakimś sensie szalonym. Porywającym w zupełnie inny wymiar. Sama nie wiem, czy ja się czegokolwiek spodziewałam, czy podejrzewałam, jak to może wyglądać. To znaczy miałam wiedzę teoretyczną, ale nie odnosiłam tego do siebie. Ani się szczególnie nie bałam, ani ekscytowałam. W ciąży strach towarzyszył mi, dopóki byłam przekonana, że będę musiała urodzić przez cięcie cesarskie. Moje dzieci jednak grzecznie ułożyły się główkowo i trafiłam na odważnych medyków, którzy mój pomysł wydania na świat bliźniąt siłami natury przyjęli z entuzjazmem. Kiedy wchodziłam na salę porodowa już miałam poczucie zwycięstwa: cokolwiek by nie było dalej, zrealizowałam moją wizje porodu w momencie, w którym złożyłam podpis pod brakiem zgody na cięcie. Choć stres jeszcze wtedy całkiem nie opadł.

Beata: W którym momencie ciąży czy porodu poczułaś, że od Ciebie zależy, jakie to będzie doświadczenie?

Marzena Anna: Kiedy już za półmetkiem ciąży bliźniaki ułożyły się główkowo-główkowo, zapytałam lekarki, czy jest szansa, że one tak już zostaną. Zapytała mnie, czy chcę rodzić naturalnie. A ja bardzo nie chciałam cesarki. Koszmarnie bałam się operacji. Zresztą nadal się ich boję, nawet pomimo tego, że moje trzecie dziecko urodziłam przez cięcie cesarskie. Potem na izbie przyjęć, gdzie przyjechałam z sączącymi się wodami płodowymi, pierwsze pytanie, jakie mnie przywitało to czy mam termin na cięcie. Spytałam więc, czy nie ma szans na poród naturalny. Nikt nie potwierdził braku tych szans, więc założyłam sukienkę porodową i poszłam rodzić.

Po przybyciu do szpitala spytałam, czy nie ma szans na poród naturalny. Nikt nie potwierdził braku tych szans, więc założyłam sukienkę porodową i poszłam rodzić.

ChM 70 1

Marzena Anna Boruta – żona, matka, doula, wiceprezes Fundacji Makatka / fot. Lucyna Jaworska

Beata: Jaki był Twój najpiękniejszy moment w czasie porodu?

Marzena Anna: Nie mam pojęcia. To wszystko było poza czasem i przestrzenią. Zawsze mówię, że byłam w tym porodzie kosmosem. Nie że byłam w kosmosie, ale ja cała byłam jakąś niesamowitą siłą, czymś czego nie potrafię objąć umysłem. Zresztą kiedy gorzej się czuję, a takich momentów jest wiele, bo od lat zmagam się z dystymią, nurkuję w tę moją historię porodową i garściami biorę siłę, która w niej tkwi. Moją własną siłę, której się nie spodziewałam.

Poza tym słabo pamiętam jakieś konkretne momenty porodu. Dopiero to, co działo się, kiedy moje dzieci pojechały na oddział, jestem w stanie jakoś poskładać w sekwencję zdarzeń. To było takie cudownie miękkie lądowanie, odpoczynek po byciu kosmosem. Bo to męczące być siłą bez początku i końca.

Beata: Jaki był najtrudniejszy moment w czasie twojego porodu i jak sobie z nim poradziłaś?

Marzena Anna: Wchodzę na salę porodową, siadam na łóżku i widzę po chwili jakieś kropelki krwi na prześcieradle. Myślę: o Boże, nie, krwawienie! Będą mnie chcieli mnie ciąć! A może ta plama już tu była wcześniej?! (Nie żeby był to zupełnie świeży ślad krwi, ale wyparcie jako sposób radzenia sobie z niespodziankami ma się zawsze nieźle). Przyszła położna, uśmiechnęła się, uspokoiła, że to pewnie po badaniu i to się zdarza. Poczułam, że jest ze mną, że mam jej wsparcie. To wystarczyło.

Wsparcie personelu było też kluczowe w moim drugim porodzie, który skończył się cięciem. Trudno było pożegnać marzenie o możliwie jak najbardziej naturalnym porodzie, ale sytuacja była naprawdę niebezpieczna. Widziałam jak położne i lekarze są ze mną, towarzyszą mi w moim smutku i obawach. I choć nadal kłuje mnie złość, że tak musiało się stać, mój drugi poród też uważam za bardzo wzmacniające i piękne doświadczenie.

Jesteśmy geniuszkami porodu. Nasze ciała są genialne, stworzone do tego, by w odpowiednim momencie uruchomić tę niewiarygodną maszynę wydawania dziecka na świat.

Beata: Co opowiedziałabyś swojej córce o porodzie?

Marzena Anna: Że jesteśmy geniuszkami porodu. Nasze ciała są genialne, stworzone do tego, by w odpowiednim momencie uruchomić tę niewiarygodną maszynę wydawania dziecka na świat. A jeśli dzieje się cokolwiek niepokojącego – każdy geniusz może mieć wszak gorszy moment – możemy korzystać z pomocy medycyny. I to nie jest porażka ani wstyd. To po prostu przyjęcie oferowanej pomocy. 

Beata: Czym jest siła kobiety dla Ciebie?

Marzena Anna: Czasem miłością, czasem szaleństwem, czasem empatią, czasem słusznym gniewem. Czymś nieuchwytnym, nie dającym się zdefiniować. W mojej wirtualnej wiosce jest nas kilkaset i każda jest inna, ale każda silna. Czasem ta siła ujawnia się w wielodzietności, czasem w godzeniu ze stratą, czasem w opiece nad chorym dzieckiem, a czasem nad zdrowym, ale bardzo wymagającym. Ale najpiękniejsze rzeczy dzieją się, kiedy te nasze różne siły łączymy w jedno i jesteśmy ze sobą. Kiedy rodzimy, kiedy tracimy, kiedy się żalimy i kiedy się chwalimy, kiedy płaczemy ze złości lub wzruszenia. Siła kobiet jest wtedy bezbrzeżna.

Beata: Co Ty, jako kobieta, odkryłaś o sobie w czasie porodu?

Marzena Anna: Źródło mocy. I że w szaleństwie jest metoda.

Rozmowę znajdziecie również na stronie: www.miastokobiet.pl

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *