Historia błękitnego porodu Natalii: esencja błękitu

historia porodowa natalii

Jeszcze raz chciałam Ci podziękować za niesamowitą pracę, jaką włożyłaś w kurs Błękitny Poród, bo przygotował mnie nawet na to czego nie byłam w stanie przewidzieć i jeszcze więcej.

Cała ciąża przebiegała u mnie bez problemów, wszystkie wyniki i badania wychodziły świetnie i dopiero na samym końcu pojawił się dodatni wynik GBS, więc już wiedziałam, że pierwotny plan o możliwie długim czasie pozostania w domu raczej się nie uda. Po rozmowie z położną wiedziałam, że musimy z mężem jechać do szpitala kilka godzin od rozpoczęcia akcji porodowej, więc byliśmy już spakowani i przygotowani.

Jeszcze w środę poszliśmy na długi spacer, a mąż przekonał mnie, że jeśli zrobimy jeszcze jedno kółeczko wokół osiedla, to pewnie zacznę rodzić i faktycznie zadziałało. Około 4:45 kolejnego dnia (czwartek) poczułam, że odeszły mi wody, wstaliśmy, ja zrobiłam śniadanie, mąż zdążył jeszcze umyć okna (koniecznie chciał wysprzątać cały dom przed przybyciem Małej), a po rozmowie z położną byliśmy umówieni, że do szpitala mamy przyjechać na 9.

Już na miejscu mieliśmy potwierdzenie odejścia wód i zostałam przyjęta na salę przedporodową, bo nie miałam skurczy, ani rozwarcia. Po kilku godzinach i kilku badaniach nie było żadnych postępów, więc dostałam leki, które miały pomóc. Nie lubię szpitali i generalnie chciałam jak najkrócej tam zostać, a już zwłaszcza nie sama, ale niestety czas odwiedzin się skończył i mąż musiał o 19 wrócić do domu.

Na odstresowanie słuchałam relaksacji i starałam się odpoczywać. Koło 24 zaczęły się skurcze, a o 4 w nocy już pisałam do męża, że robi się intensywniej i czekam, aż będzie mógł do mnie przyjechać. Cały czas pamiętałam o oddechu i ruchu, więc korzystałam z piłki i oddechu 4 na 7. Przy poduszce położyłam sobie zdjęcie USG małej, żeby skupić się na niej, a nie skurczach.

Rano zostałam znowu zbadana, ale nie było żadnych postępów w rozwieraniu się szyjki, więc dostałam kolejne leki tym razem rozkurczowe, żebym zdążyła trochę odpocząć i odespać, bo całą noc byłam na nogach. Skurcze znowu zaczęły się nasilać, ale przy kolejnym badaniu z szyjką dalej nic się nie działo — rozwarcie na mniej niż centymetr.

Zastanawiało mnie to, że skurcze odczuwałam mocniej z lewej strony i od lewego boku się rozpoczynały, a potem rozlewały się na podbrzusze i całe plecy. Nie wiedziałam, czy tak ma być, czy powinno być symetrycznie, ale nie pomyślałam o tym, żeby komuś to zgłosić.

historia porodowa natalii cesarskie ciecie
 Zdj. archiwum prywatne
 

Kolejnym etapem było już przejście na salę porodową, gdzie miałam mieć podłączoną kroplówkę z oksytocyną i wtedy zrobiło się naprawdę intensywnie. Mąż przypominał mi o oddychaniu i zaproponował mi zmianę pozycji na stojącą, bo pierwotnie zostałam posadzona na łóżku z KTG, a skurcze już były bardzo nieprzyjemne. Tutaj ogromny szacunek dla niego, bo przed bardzo długi czas jednocześnie trzymał końcówkę z KTG na moim brzuchu, drugą ręką trzymał termofor z pestek wiśni na plecach i jeszcze się ze mną kołysał.

Położna zaproponowała mi podanie znieczulenia, na co się zgodziłam, bo rozwarcie trochę ruszyło, ale do 4 cm jeszcze brakowało, a ja byłam już trochę zmęczona. Trochę czekaliśmy aż było odpowiednie i z wielką ulgą siedziałam już na stołku aż zacznie działać. Niestety znieczulenie zadziałało na moje nogi i pośladki, ale skurcze jak czułam wcześniej, tak czułam i teraz. Jeszcze przez jakiś czas udawało mi się kontrolować oddech, ale byłam już słaba (jeszcze po podaniu leków zaczęłam wymiotować, więc praktycznie od rana zwymiotowałam 4 razy wszystko, co zjadłam albo wypiłam).

Położna na szczęście jakiś czas później powiedziała, że mamy już 10 cm rozwarcia i możemy zacząć przeć. To dodało mi siły, bo poczułam że już niedługo zobaczę swoją córeczkę. Niestety okazało się, że główka nie schodzi niżej, a ja bardzo intensywnie odczuwam napieranie główki na spojenie łonowe. Widziałam, że położne zaczęły się na siebie patrzeć i rozmawiać o tym, co dalej, a ja czułam że coś zaczyna się układać nie tak, jak powinno i to był dla mnie moment przełomu, gdzie straciłam poczucie panowania nad sytuacją.

Nie mogłam dostać większej dawki znieczulenia (miałam nadzieję że druga dawka zacznie działać), a ból już był dla mnie nie do zniesienia. Wtedy przyszedł lekarz i stwierdził, że najprawdopodobniej jest jakaś bariera, która uniemożliwia małej zejście niżej w kanał rodny i zaproponował cesarskie cięcie. Mój mąż dwa razy upewnił się, czy aby na pewno się zgadzam, bo wiedział, że planowałam poród drogami natury, a akcja dość szybko przyspieszyła. Dzięki temu wiedziałam też że moja decyzja jest świadoma i zgadzam się na operację.

Potem już wszystko działo się szybko, dostałam leki i wjechałam na salę operacyjną. Później już niewiele pamiętam, bo leki zadziałały i pamiętam tylko, jak położyli mi małą przy twarzy, żebym mogła ją zobaczyć. Jedna z położnych zapytała mnie o imię dziecka i kiedy dowiedziała się, że mała jest jej imienniczką, tak się ucieszyła, że zrobiła nam zdjęcie i wysłała do mojego męża. On czekał już na nas w pokoju i od razu dostał Marcysię na kangurowanie, a ja dołączyłam do nich później. Mała urodziła się o 17:45 w piątek cała i zdrowa. Okazało się, że była owinięta pępowiną i to trzykrotnie, a przez moją budowę kręgosłupa i wysunięte promontorium nie było szans na urodzenie siłami natury.

Początkowo było mi przykro, bo chciałam uniknąć cięcia cesarskiego i emocjonalnie nie byłam na to gotowa. Dodatkowo czułam, że mogłam zrobić więcej, ale z czasem zrozumiałam, że moje zwątpienie we własne siły i przygotowanie jest krzywdzące, bo zrobiłam wszystko, co mogłam i dzielnie walczyłam do samego końca. Po prostu nie dało się już nic więcej zrobić, a ból związany ze skurczami był wyjątkowo dokuczliwy ze względu na silny ucisk główki właśnie z lewej strony (stąd odczuwanie skurczy z jednej strony).

Teraz jestem z siebie niesamowicie dumna, bo udało mi się przezwyciężyć wszystkie moje lęki, począwszy od pozostania samej w szpitalu, przez lęk przed CC i kończąc na lęku przed samym bólem. Nad wszystkimi tymi rzeczami pracowałam w trakcie kursu i miałam okazję sprawdzić całą teorię w praktyce. Trochę się czuję, jakbym przeżyła dwa porody, bo miałam okazję poczuć skurcze, dotknąć główkę małej, gdy była jeszcze we mnie i przeć, a dodatkowo zobaczyć, jak wygląda przebieg cięcia cesarskiego. Sama nigdy bym nie wymyśliła takiego scenariusza, a gdy rozmawialiśmy z mężem o tym wszystkim, co się dział, stwierdziliśmy, że z naszego planu porodu zgadzał się tylko adres szpitala. I właśnie to pokazuję, jaką moc ma Błękitny Poród — wiele rzeczy może Cię zaskoczyć, a Ty czujesz, że jesteś na to przygotowana i dasz sobie radę.

Dlatego bardzo dziękuję za wsparcie jakie dajesz kobietom i nadzieję, na to że poród bez względu na to, jak przebiega może, być wspaniałym i budującym doświadczeniem.

Chcesz się podzielić swoją historią?

Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.

historia porodowa natalii blekitny porod

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *