Historia błękitnego porodu Anny: przy dźwiękach Pink Floyd

historia porodu anna

Bardzo pomogło mi czytanie historii porodowych, dlatego dziś chciałabym podzielić się swoją.

Obydwa moje porody były piękne, do obydwu przygotowywałam się razem z kursami Błękitnego Porodu. Do opisania historii pierwszego porodu zbierałam się tyle, że do dziś nie powstała w formie pisemnej, więc teraz nie zwlekam zbyt długo 🙂

Zacznę od początku, czyli od ciąży. Ta, w przeciwieństwie do pierwszej, była dla mnie dużo łaskawsza. W pierwszej męczyły mnie intensywne dolegliwości ciążowe praktycznie na każdym etapie. Dodatkowo nie miałam szczęścia do lekarzy – ciążę prowadziło aż trzech, a i tak nie udało mi się znaleźć takiego z właściwym dla mnie podejściem. W efekcie ostatnie 3 miesiące praktycznie ciągle leżałam, zgodnie z zaleceniami lekarza.

W tej ciąży udało mi się znaleźć bardzo dobrą lekarkę, której podejście było spójne z moim. W tej ciąży byłam aktywna fizycznie, brałam udział w zajęciach gimnastyki ciążowej, ćwiczyłam w domu, spacerowałam. Od połowy ciąży byłam pod opieką świetnej fizjoterapeutki uroginekologicznej.

Ok. 2 miesiące przed porodem, kiedy już pomału myśli zaczynały się skupiać na tym wydarzeniu, zdecydowałam się na dołączenie do Błękitnej Szkoły Ciąży i Rodzenia. Zaczęłam odtwarzać lekcje, praktykować relaksacje (choć muszę przyznać, że nie udawało się to codziennie), kotwiczyć się zapachem lawendy. Pod koniec ciąży mimo wszystko pojawiły się obawy, że ten pierwszy poród mi się „udał”, a teraz będzie pewnie inaczej (czyt. gorzej). Dodatkowo wyszedł mi też dodatni wynik GBS, co trochę zburzyło to moją wizję pobytu przez jak najdłuższy czas w domu.

Planowany termin porodu wg miesiączki wypadał na 28.12, ale z USG od początku było wiadomo, że będzie to raczej później. Jakie było moje zdziwienie, gdy na wizycie przed Świętami okazało się, że mam 1,5 cm rozwarcia. Święta spędziłam trochę jak na szpilkach, zaczęłam odczuwać też spore zmęczenie, połowę dnia mogłam przespać. Święta jednak minęły, minął też termin porodu i nie działo się zupełnie nic. Od pierwszych tygodni grudnia odczuwałam lekkie skurcze przepowiadające, ale zupełnie nie nabierały one na sile. Od 36 tc zaczęłam włączać rzeczy, które mogły mi pomóc w porodzie — picie herbaty z liści malin, jedzenie daktyli, masaż krocza (tu też nie było to codziennie) olejem z wiesiołka, doustną suplementację olejem z wiesiołka.

W Sylwestra, podczas korzystania z toalety, pojawiła się spora ilość żywoczerwonej krwi, więc szybko pojechałam do pobliskiego szpitala (nie tego, w którym planowałam rodzić). Przy przyjęciu okazało się, że mam 3 cm rozwarcia, nie odczuwałam jednak żadnych skurczów, na KTG również nic się nie pisało oprócz przepowiadających. Zostałam w szpitalu na noc, okazało się, że krwawienie pochodziło z rozwierającej się szyjki, zaczął też odchodzić czop śluzowy.

Warunki w szpitalu niestety nie sprzyjały porodowi, sala była ciasna i przepełniona, toaleta nie domykała się i trzeba było korzystać z niej z otwartymi drzwiami. Było gorąco, sucho, większość nocy ciężko było spać przez wybuchy fajerwerków i głośny personel. Próbowałam popchnąć sytuację do przodu i spacerowałam po korytarzu, słuchałam relaksacji, wąchałam lawendowy olejek, ale nic jeśli chodzi o poród, nie zaczynało się dziać. 

historia porodu anny 4
 Zdj. archiwum prywatne

Na drugi dzień w badaniu okazało się, że rozwarcie, jakie było, takie jest, skurcze nie pojawiły się, a z dzieckiem wszystko jest idealnie — po tym zdecydowałam wypisać się na własne żądanie. Po powrocie do domu odsypiałam nieprzespaną noc, później postawiłam na pełen relaks — spędziłam popołudnie i wieczór, słuchając koncertu Pink Floyd, oglądając z mężem ulubione filmy, w międzyczasie kręciłam kółka biodrami na piłce i skakałam, a wszystkiemu towarzyszył zapach lawendowej świeczki.

Kolejnego poranka stwierdziliśmy, że pojedziemy po córkę, która od czasu mojego pobytu w szpitalu była u babci. Było już 40 + 5 dni wg terminu z miesiączki, do zaplanowanej ewentualnej indukcji miałam jeszcze 5 dni. Tego dnia miałam wizytę u swojej ginekolog, w dalszym ciągu było 3 cm rozwarcia. Wieczorem znów postawiłam na pełen relaks, znalazłam też olejek szałwiowy, którym wykurzałam z brzucha dziecko nr 1 😉

W nocy obudziło mnie kilka mocniejszych skurczów, które nie były jednak ani specjalnie długie, ani regularne. Nad ranem były na tyle intensywne, że nie dało się już spać, pojawiały się co ok. 10 – kilkanaście minut. Wzięłam kąpiel i skurcze nasiliły się, skrócił się też czas pomiędzy nimi do 8 minut. Zadzwoniłam do mojej położnej i zdecydowałyśmy, żeby jechać do szpitala, ze względu na dodatni GBS i kilkudziesięciominutową drogę do szpitala.

W trasie czas między skurczami skrócił się do 5 minut, ale sama ich siła była do wytrzymania (porównując z pierwszym porodem, gdzie jazda autem do szpitala była już w silnych bólach, które uniemożliwiały normalne siedzenie). Cały czas towarzyszyła mi myśl o oddechu i to pomagało. Droga do szpitala nie obyła się bez komplikacji, były korki, ale po około godzinie byłam już w szpitalu. Przy przyjęciu nie było wątpliwości, że skurcze są porodowe, natomiast rozwarcie nadal było 3/4 cm, co nieco mnie zdemotywowało.

Zostaliśmy przyjęci na salę porodową (tą samą, w której rodziła się nasza córka 😉 Na sali było ciemnawo, mimo tego, że był dzień. Położna zrobiła nam ciepłą herbatę i kawę. Mieliśmy możliwość podłączenia swojej muzyki, włączyliśmy więc „Pulse” Pink Floyd. Dodam tylko, że przy pierwszym porodzie miałam przygotowane playlisty porodowe, a gdy nadszedł poród nie mogłam słuchać muzyki (czułam awersję do tego), wolałam mieć w otoczeniu głuchą ciszę. W pierwszej ciąży słuchałam właśnie głównie Pulse, była ona niejako moją kotwicą, teraz w ciąży słuchałam jej dosłownie raz czy dwa, a mimo to gdy włączyłam ją przy porodzie poczułam się „jak w domu”.

Atmosfera w sali porodowej była bardzo intymna i kameralna. Na ścianach wisiały też afirmacje Błękitnego Porodu, co dodatkowo pomagało mi w skurczach. Skurcze zaczęły się nasilać, najpierw najlepiej było w pozycji na stojąco opartej o ścianę, później na piłce. Zaczęłam korzystać z gazu, który w pierwszym porodzie bardzo mi pomógł i tak było też tym razem. Każdy skurcz przeżywałam podobnie – faktycznie myślałam o nim jak o fali, w głowie miałam tylko, żeby oddychać, rozluźniać szczękę i kierować stopy lekko do środka, żeby nie zaciskać pośladków. Po skurczu mąż zawsze pamiętał o wodzie, co któryś skurcz czułam też że potrzebuję coś zjeść.

Część porodu spędziłam w wannie. Rozwarcie zaczęło postępować, przy następnym sprawdzeniu przez położną było go już 7 cm. Zaczęły pojawiać się bóle krzyżowe, położna zaproponowała żeby mąż wykonywał kontrucisk i okazało się to bardzo pomocne.

Dość szybko nadeszła druga faza porodu, na którą zdecydowałam się wejść do wanny. Ten etap był na pewno bardziej męczący niż przy pierwszym porodzie, ale woda w wannie i ciepły prysznic na plecy dość dobrze łagodziły ból. Miałam okazję doświadczyć po raz drugi odruchu Fergusona, co jest niesamowicie pierwotnym i niepohamowanym doznaniem. Dzięki wspaniałej położnej, porodzie do wody i przygotowaniu krocza nie miałam praktycznie żadnych obrażeń oprócz delikatnych otarć. Po 45 min drugiego okresu porodu syn był na świecie. Najedliśmy się sporo stresu, bo nie mógł złapać oddechu ze względu na obecność wód płodowych, musiał być odśluzowany, na szczęście szybko wrócił do normy i po kilku minutach, które były dla nas wiecznością wrócił do mnie i pozostaliśmy w kontakcie skóra do skóry ponad 2h. Był tak zmęczony po porodzie (i najprawdopodobniej zrażony cewnikiem, którym był odśluzowywany), że nie miał odruchu ssania. Na szczęście po tym jak się wyspał odruch ssania pojawił się i udaje się go karmić piersią.

Obydwa porody były błękitne i piękne. Ból oczywiście był obecny, ale nie był obezwładniający i wiedziałam, że jest po coś. Nie mam wątpliwości, że kluczowe jest przygotowanie (fizyczne i mentalne) oraz wsparcie. Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam poznać ideę Błękitnego Porodu, korzystać z tych treści. Będę na pewno zachęcać bliskie i znajome osoby będące w ciąży do zapoznania się z Błękitnym porodem, bo uważam, że jest to świetne narzędzie do przygotowania do ciąży, porodu i połogu, a tym samym klucz do mniejszej ilości okołoporodowych traum.

Dziękuję ❤️

Chcesz się podzielić swoją historią?

Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.

historia porodu anny 3

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *