Zacznę od tego, że jestem głęboko przekonana, że moje marzenie o porodzie domowym, do wody, spełniło się właśnie dzięki Kursowi Błękity Poród. Bez niego byłoby zupełnie inaczej, a ja byłabym w kompletnie innym miejscu. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że kiedyś z pełnym przekonaniem powiem: „Tak mogę rodzić codziennie!” A jednak! To był wspaniały poród! Wymarzony i wymodlony.
Uzdrawiające i wzmacniające doświadczenie. To właśnie moja historia, pełna mocy.
- KURS BŁĘKITNY PORÓD (który cyklicznie przedłużałam do kwietnia, żeby zostać skoncentrowana i zmobilizowana do samego końca), a przede wszystkim spotkania online, praca z przekonaniami, praca z głową i z ciałem, afirmacje, relaksacje i wizualizacje,
- MODLITWA,
- ĆWICZENIA GIMNASTYCZNE i
- BASEN.
Oprócz tego wsparcie bliskich mi osób, oraz tych, których spotykałam na swojej drodze, moich położnych, lekarza, czy nawet pielęgniarek, które widywałam regularnie w ciąży, a także osoby, które poznałam w ciąży, a które miały podobne spojrzenie na poród i wzmacniały mnie w przekonaniu, że poród domowy jest dla mnie.

Przebieg porodu:
Od 1 do 5 kwietnia mam wyczekiwane pierwsze skurcze przepowiadające, pojedyncze potem 2, 3, najczęściej w nocy. Reaguje na nie ze spokojem, czuję delikatne podekscytowanie, przy poprzednim porodzie nie miałam żadnych skurczy. Idę ostatni raz na basen, tam dużo krążę biodrami, rozluźniam się i rozciągam, trochę pływam na plecach.
6 kwietnia – niedziela, przepiękny dzień, świętujemy na całego! Czuję, że to ostatni taki weekend, w takim składzie. Wstajemy wszyscy bardzo wcześnie. Jemy śniadanie w miłej atmosferze, mamy dużo planów na ten dzień, ale realizujemy je bez pośpiechu, z dużym spokojem. Przed godziną 10 jesteśmy już po śniadaniu ( to się nam nie zdarza w weekendy), po 10 mamy już nastawiony obiad (to tym bardziej) i jedziemy do kościoła. Potem ok 13:30 jemy przepyszny obiad (smaki jak u mojej Babci), po którym jedziemy na wystawę tulipanów (uczta dla wzroku, było pięknie). Później spacerujemy po parku i robimy ostatnie zdjęcia z brzuchem na tle wielkiej kwitnącej magnolii – czuję wdzięczność, że to też się udało. Na koniec dnia jemy kolację w restauracji, zjadamy też suflet czekoladowy a ja mam głębokie przekonanie, że to ostatnie dni ciąży. Byłam bardzo szczęśliwa, celebrowaliśmy ostatnie chwile z wielkim brzuchem 🙂 Potwierdzam: spacer, słodkie i sprzątanie pomagają przybliżyć poród.

7 kwietnia– bardzo trudny dzień. Mój Mąż jest cały dzień poza domem, a ja zostaję ze starszą córką sama, oboje wiemy, że poród może zacząć się w każdej chwili, ale bardzo liczymy na to, że JESZCZE NIE DZIŚ. Już w nocy czułam kilka skurczy. Marysia, starsza córka, wstaje wyjątkowo wcześnie, o 6:30, co doprowadza mnie do łez. Czuję, że to będzie długi i męczący dzień, a ja nie mam siły (wyjątkowo, przez ostatnie miesiące wstawałam bardzo wcześnie, pełna sił i energii).
Tym razem jest inaczej, płaczę ze zmęczenia, niewyspania i bezsilności. Mój mąż zajmuje się córką, godzinę później wychodzi do pracy a my zostajemy same. W ciągu dnia mierzę skurcze, piszę do mojej położnej o tej sytuacji i że pobrałam aplikację do mierzenia skurczy, których od godz 15 robi się znacznie więcej, 1-2 na godzinę. Przyjmuję je ze spokojem i akceptacją. Wiem, że do powrotu męża, czyli ok godz 21, nie zacznie się na dobre, więc mam jeszcze trochę czasu. Ponieważ czuję duże zmęczenie, około południa kładziemy się z moją córką w sypialni, czytamy książki, ona dostaje słuchawki bo ja czuję, że odpływam. Usypiam na niecałą godzinę, nie wiedząc jeszcze, że to mój ostatni ciągły i tak długi sen przed porodem.
Potem jemy wspólnie obiad i przed 17 przyjeżdża moja koleżanka żeby zabrać Marysię na zajęcia gimnastyczne. Mam cudowne 60 minut tylko dla siebie. I tu jest czas pełnej mobilizacji! Żadne pranie, prasowanie, sprzątanie, nic się nie liczy. To moja ostatnia godzina, czuję to całą sobą, na skupienie i stworzenie Mojej Mapy Porodu. Siadam przy stole, z dużą kartką papieru, odpalam sobie kurs, jeszcze raz słucham o fazach porodu, przeglądam moje notatki i rysuję moją mapę, piszę czego będę potrzebowała, żeby mój mąż wiedział i o nic nie musiał mnie pytać.
To mi daje mnóstwo spokoju. Ta godzina była dla mnie bezcenna, jeszcze raz dziękuję mojej koleżance, że mi ją podarowała. Gdy córka wraca, jemy razem kolację, rozmawiamy, ja przez cały czas mierzę skurcze, do godz 19 było ich już 12 tego dnia. Wracam z toalety i widzę, jak mój starszak słodko śpi na kanapie, a do mnie dociera, że ona już się dzisiaj nie obudzi, że jest bardzo zmęczona i wspaniałomyślnie podarowała mi kilka dodatkowych godzin żebym przygotowała się na FINAŁ. I tak też było, od godz 19 skurcze coraz bardziej regularne, co kilkanaście minut. Ja wtedy zajmuję się domem, sprzątam, układam, rysuję afirmacje na oknach, ale nie zdaję sobie sprawy z tego, że to początek porodu.
Wszystkie skurcze przechodzę ze spokojem, oddycham 4 na 7, co bardzo mi pomaga. Ok 21:30 z ulgą witam męża, i chociaż po całym dniu pracy, stresów i gonitwy jest wykończony, ja nalegam żebyśmy przygotowali salon na poród do wody, na co on się zgodził. Ja wciąż mierzę skurcze, ciężko wzdycham na kanapie, on rozkłada folię pod basen, układa matę piankową, potem jeszcze miękka narzutę na całą podłogę i ustawia basen. I tak resztkami sił ze spokojem stwierdzamy, że salon jest gotowy na poród w domu, a ja w duchu myślę sobie: „ok, to teraz może się zaczynać”.
(Nie zdawałam sobie wtedy sprawę że jestem w fazie utajonej i że poród właściwie się już zaczął); od godziny 23 – 5 skurczy na godzinę, kilka minut przed północą chcę się położyć spać i czuję wilgoć w kroczu, sprawdzam chusteczką – Śluz o różowym zabarwieniu, wołam męża, pokazuję mu proszę, żeby sprawdził czy tak może wyglądać czop śluzowy. Wiem, że czop może odejść nawet 3 dni przed porodem więc jestem spokojna, wysyłam zdjęcie mojej położnej i kładę się spać z nadzieją na sen.

8 kwietnia, północ. Od tego czasu 5 skurczy na godzinę, przysypiam między nimi ale nie czuję, że odpoczywam, robią się coraz bardziej bolesne a ja coraz głośniej na nie reaguje. Ok godz 2 w nocy już nie mam siły mierzyć każdego skurczu, po każdym wstaję do toalety, gdzie jestem coraz głośniejsza, a skurcze coraz intensywniejsze. Od godz 4 są co ok 15 minut, ok godz 5 już nie mam siły wrócić z toalety do łóżka, zawołałam męża żeby on mierzył skurcze, bo czułam że jest dosłownie jeden za drugim a moje ciało samo-oczyściło się 4 falami biegunki.
Dopiero po porodzie sprawdziłam, te skurcze były co 2 minuty, a położne powiedziały mi, że to mógł być kryzys 7 centymetra. Gdy już się totalnie oczyściłam, miałam nagły przypływ siły i przytomności, zawołałam do męża, że to czas dzwonić do położnej, żeby już przyjechała (wcześniej nie dopuszczałam tej myśli do siebie, umawiałyśmy się na telefon, że przyjedzie do nas jak skurcze będą co 5-6 minut! Byłam już na innej planecie). Poprosiłam żeby zadzwonił do teściów żeby przyjechali po córkę i żeby napełniał basen. A sama zrzuciłam z siebie ubranie i weszłam pod prysznic, gdzie rozłożyłam sobie ręcznik pod kolana, żeby mi było miękko, a łokcie opierałam o wysoki plastikowy stołek.
Nie wiem ile czasu tak spędziłam pod ciepłą, lejącą się na mnie wodą ale przynosiło mi to wielką ulgę. Piłam wodę spływającą po mojej twarzy, bo wiedziałam, że w tamtym czasie to jedyny sposób by zebrać siły. W pewnym momencie zaczęłam wymiotować wodą. Poczułam, że skurcze zmieniły się, nie miałam siły oddychać 4 na 7, tylko brałam krótkie wdechy i zaczęłam instynktownie ryczeć na wydechu. Ćwiczyłam ten oddech wiele razy więc moje ciało wiedziało co robić i samo weszło w nowy rytm. Chciałam się zorientować, na jakim etapie porodu właściwie jestem i dotknęłam swojego krocza. To było tak silne uczucie otwierania się, dodało mi mnóstwo sił i motywacji, wiary, że wszystko idzie w dobrym kierunku i w swoim właściwym tempie.
Poczułam bardzo wyraźnie, że moje tkanki krocza są bardzo miękkie, wręcz aksamitne, czułam duże rozwarcie i taki luz, zero zaciskania, ogromna gotowość mojego ciała na postępowanie porodu. To było dla mnie takie wzmocnienie! Poczułam przypływ sił, wyszłam spod prysznica i usłyszałam od męża, że Marysia się obudziła i że się boi. Nic dziwnego, jej łóżko znajduje się po drugiej stronie ściany z prysznicem, gdzie ja ryczałam jak zwierzę. Poszłam do niej, utuliłam ją i ucałowałam, poszłam do salonu i tam przyjmowałam pozycje kolankowo-łokciowe, a męża poprosiłam żeby założył jej słuchawki i włączył coś do słuchania.
Na szczęście nie zablokował mnie strach przed jej lękiem, byłam wciąż skupiona na sobie, a ona była zaopiekowana. Ok godz 6 przyjechała nasza położna Irena i odczułam dużą ulgę, uff, jesteśmy w dobrych rękach. Bartek kończył nalewać wodę do basenu, a ja na kolanach wtulałam głowę w miękką kanapę, co tłumiło trochę moje głośne gardłowe dźwięki. Jak tylko skurcz minął usłyszałam od Ireny, że świetnie sobie radzę, zbadała mnie pytając wcześniej o moją zgodę i powiedziała: „No, kochana, masz już pełne rozwarcie!” To mi dało dużo sił i spokoju! Wiedziałam, że finał jest naprawdę bliski!

Przy kolejnych skurczach i pomiędzy nimi dostawałam mnóstwo wsparcia, wąchałam olejki od Ireny: bazylię, Balance i Wetiwer, pomagał mi ucisk talerzy biodrowych, potrząsanie bioder owiniętych chusta, masowanie szczotką do ciała, wszyscy wsłuchiwali się w moje potrzeby, zmieniałam pozycje tak, jak ciało mi podpowiadało. Opierałam się na piłce, klęcząc na macie i kołysząc się. Mąż podawał mi wszystko, czego potrzebowałam, przykrywał gdy było mi zimno, a sok z ananasa dodawał mi sił.
Zaciskałam grzebienie na skurczach, a w przypływie świadomości przypomniałam jeszcze, żeby wywiesić kartkę na drzwiach, że trwa poród domowy, prosimy o wyrozumiałość. Przyjechała druga położna, gdy się z nią przywitałam uściskiem ręki poczułam się bardzo bezpiecznie, miałam w sobie zaufanie i wdzięczność, że jestem zaopiekowana. Na końcówce bardzo pomogła mi pozycja asymetryczna, klęcząc na jednym kolanie, drugie w wykroku, z boku, w pochyleniu i kołysząc się na boki, mocno ciągnęłam za szwy kanapy i głośno ryczałam.
Wtedy Kasia zaproponowała, żebym wstała i oparła się na Bartku i chociaż nie sądziłam, że będę dała radę stać, właśnie w tej pozycji wertykalnej skurcze odczuwałam najmniej dotkliwie. Dało mi to dużo wytchnienia i uczucie ulgi, zwłaszcza, że czułam ciepło ciała mojego męża i jego otulenie. Potem usiadłam na stołku porodowym, starałam się pamiętać o otartych dłoniach zwróconych ku górze. Spędziłam tam 2 lub 3 skurcze.
Czułam się dobrze w tej pozycji, czułam ciepło od obejmującego i podtrzymującego mnie męża. Wiedziałam, że to już sam koniec, a basen wypełniony wodą czekał. Wtedy dziewczyny powiedziały, że jeśli chcę rodzić w wodzie to teraz bo już widać główkę! Wszyscy pomogli mi wejść do wody i nagle poczułam się w niej tak błogo! Ciepło, lekko, jaka ulga! Z perspektywy czasu trochę żałuję, że nie weszłam wcześniej do basenu, ale wiem, że było dokładnie tak, jak miało być. Przy najbliższym skurczu urodziła się główka i czułam wtedy wyraźnie ten pierścień ognia. Gdyby nie woda myślę, że te silne odczucia zablokowałyby mnie, możliwe, że mogłabym popękać. To było najsilniejsze odczucie w całym porodzie. Jednak dzięki wodzie i wydychaniu dziecka, minęło stosunkowo szybko.
Najprzyjemniej było mi, gdy położna polewała tą ciepłą wodą moje biodra i plecy. Ostatni łyk soku (przez cały poród mimo przygotowanego arsenału przekąsek nie byłam w stanie nic zjeść) i na kolejnym skurczu moja cudowna Jaśminka, wyczekana i wymodlona, wypłynęła jak mały delfinek, obróciłam się na plecy, oparłam o basen i o 7:57 dostałam ją na brzuch. Uczucie ulgi, takiej fizycznej i psychicznej, szczęścia, wzruszenia, satysfakcji i błogości, przepełniały mnie jeszcze długo po porodzie. Spełniło się moje marzenie o domowym porodzie do wody. Gdy po pewnym czasie starsza córka dołączyła do nas, gdy byłam już otulona kocem na kanapie, czułam wyłącznie fale szczęścia, a mąż uwiecznił te chwile, których nie zapomnę do końca życia 🙂

To był trudny i dość bolesny poród, mało w nim było czasu na odpoczynek, regenerację, nie mówiąc już o głębokim relaksie.
Jednak był w pełni MÓJ, w ciszy (nie licząc moich gardłowych dźwięków na skurczach), skupieniu, w zaciemnionym salonie, moim bezpiecznym miejscu, w atmosferze intymności, pełen wsparcia dobrych i bliskich mi osób.
Podążałam za ciałem, za intuicją, byłam asertywna, spokojna, ufałam sobie i otoczeniu. Zakończył się o poranku, z lekkim otarciem, w poczuciu mocy i spełnienia.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli spełnić moje marzenie, najbardziej mojemu mężowi, który nie przestawał wierzyć we mnie i utwierdzał mnie w tym, że MOGĘ !

Opowiadanie historii porodowych ma MOC!
Osobie, która ją opowiada, pomaga :
- ułożyć w głowie ciąg zdarzeń
- spojrzeć na poród z nowej perspektywy
- uwolnić emocje, które w chwili porodu powstały w ciele
- dostrzec swoją sprawczość i moc
- docenić siebie
- jeżeli to potrzebne, zamknąć to co jest trudne
- odbić myśli z osobami, które były przy porodzie
Osobie, która słucha dobrych, wzmacniających historii porodowych pozwala:
- czasem pierwszy raz w życiu usłyszeć, że poród może być dobrym wydarzeniem
- usłyszeć od drugiej kobiety, jak poród może wyglądać w praktyce
- zmienić swoje lękowe przekonania
- rozpocząć proces odnajdywania w sobie sprawczości
- zweryfikować przekonania o porodzie
- ułożyć własną wizję porodową, stworzyć listę rzeczy na których najbardziej Ci zależy