Historia błękitnego porodu Kasi: pełen zaangażowania, samoświadomości i przygotowania

historia blekitnego porodu kasi

Okres ciąży wspominam bardzo cudownie. Poza jednym miesiącem, w którym miałam poranne wymioty. Na szczęście mój organizm zaakceptował ciążę i potem już było tylko lepiej. Przez całe swoje życie otaczałam się negatywnymi i strasznymi historiami o porodzie. Nie ukrywam, że na początku ciąży miałam obawy jak to będzie, jak przeżyję poród. Trafiłam na spotkanie z kręgu kobiet i tam poznałam doule. Słyszałam to pojęcie, ale dokładnie nie wiedziałam, czym się zajmuje. Na kręgu dowiedziałam się, że doula wspiera kobietę w przygotowaniu do porodu. Poczułam wewnętrzny głos, który mi powiedział, że potrzebuję profesjonalnego wsparcia. Zdecydowałam się na współpracę z doulą. 

Na kolejnym kręgu kobiet usłyszałam opowieść o błękitnym porodzie. Byłam w trakcie czytania książki Beaty „Błękitny Poród”. Zainspirowałam się pozytywną historią i zaczęłam szukać kursu. To była najlepsza decyzja, jaką podjęłam! Przez 4 miesiące uczestniczyłam w kursie. Nie miałam dosyć treści, mimo że się powtarzały. Mój mózg powoli przyswajał informacje. Bardzo małymi krokami wprowadzałam techniki poznane na kursie. I było warto. 

Poza kursem chodziłam 2 razy w tygodniu na zajęcia fitness dla kobiet w ciąży. Tam poznawałam osoby w podobnej sytuacji jak ja. To pozwoliło mi budować wioskę wsparcia. Mogłam wymienić się informacjami dotyczącymi wyprawki dla dziecka czy zakupów okołoporodowych. Nawiązywałam znajomości i mam nadzieję, że utrzymam je na lata. Dodatkowo co dwa tygodnie miałam masaże, bo doskwierała mi rwa kulszowa. Jeździłam rowerem do końca ciąży. Czytałam książki z pozytywnym historiami porodowymi. Czasami miałam ochotę zmienić temat, więc sięgałam po książki Beaty Pawlikowskiej. Karmiłam swoją podświadomość pozytywnym nastawieniem. 

kasia historia

Termin porodu miałam na 1 października. Tydzień przed terminem porodu byłam na wizycie u  ginekologa i okazało się, że mam 3 cm rozwarcia. Myślałam, że może za kilka godzin rozpocznie się akcja porodowa albo w nocy. Następnego dnia wszystko wyciszyło się. Także do 30 września nic się nie działo. Liczyłam, że pewnie urodzę po terminie, więc poszłam do biblioteki wypożyczyć książki, aby czytać je przez następny tydzień. 

Po północy 1 października, obudziłam się do toalety. Ledwo dobiegłam i myślałam, że to jest nietrzymanie moczu. To były wody, dokładnie o 00:30 odeszły mi wody. Nie byłam pewna, czy to są wody, więc w nocy sprawdziłam notatki z Błękitnego Kursu. Miałam napisane, że jeśli nie jestem pewna czy to są wody, to warto założyć podpaskę poporodową i gdy ona zapełni się do dwóch godzin, to oznacza wody. Nie musiałam czekać 2 godzin, bo po 10 minutach była pełna. Chociaż nie czułam skurczy. Nic mnie nie bolało. Postanowiłam, że to jest czas na telefon do douli. Gdy zadzwoniłam, to zadała mi pytanie, czy mam skurcze. A moja odpowiedź była: ale co to jest skurcz, jak to poczuć? Dostałam informację, że to będzie ból w dole brzucha jak na miesiączkę. I trzeba czekać na skurcze, a gdy nie ma nic, to lepiej położyć się i spać. Znowu nie musiałam czekać, bo po 5 może 10 minutach poczułam ukłucie w dole brzucha. Były często, nie byłam w stanie odmierzać odstępów pomiędzy falami. Więc wykonałam ponowny telefon i otrzymałam informację, żeby powoli zbierać się do szpitala i zjeść coś, co doda mi energii. Nie miałam ochoty na jedzenie, ale na siłę zjadłam batonika. Gdy wychodziliśmy z domu, to zwymiotowałam. Wtedy wiedziałam z informacji zdobytych na kursie, że wymioty to jest znak otwierającej się szyjki. Więc nie zatrzymam tego, jesteśmy w procesie porodowym. Na szczęście nie wymiotowałam w samochodzie, chociaż miałam przygotowane woreczki w razie W.  

historia porodowa kasi

Podczas jazdy całą drogę mruczałam, wydając niskie dźwięki. W tle leciała lista muzyczna, którą przygotowałam na poród. Droga do szpitala była pusta. Idealnie jak na życzenie. Przed szpitalem wolne miejsce do zaparkowania. Doula czekała w poczekalni szpitala. Na izbie przyjęć pusto. Kolejne życzenie spełnione. Zaczekaliśmy chwilę i zostałam poproszona na badanie. Do gabinetu weszłam z mężem. On udzielał potrzebnych informacji. Mnie poproszona na badanie. Młoda lekarka zbadała mnie i powiedziała, że jest 5 cm rozwarcia. Następnie przyszła kolejna lekarka, która zrobiła USG. Podczas badania mruczałam, a lekarka zwróciła mi uwagę, żebym nic nie robiła, gdy nie mam skurczy, bo przede mną poród. Nie spodobało mi się to, ale pomyślałam sobie, że wytrzymam, przestanę mruczeć, bo za chwilę rozstaniemy się. I tak było. 

Zostałam zaprowadzona na oddział, do Sali Porodowej „Słoneczko”. Gdy weszłam do Sali, była godzina 5 rano. Przywitała mnie położna, która od razu zapytała o znieczulenie. Czy ja chcę, czy myślałam o tym. Ja taka na półprzytomna odpowiedziałam, czy trzeba, czy muszę, czy możemy próbować bez. Już myślałam, że znieczulenie to obowiązek, że trzeba przyjąć. 

Trochę trwało, zanim do Sali wszedł mąż z doulą. Miałam takie momenty odlotu, że opadałam z sił, więc położyłam się na łóżko porodowe. Gdy ponownie do Sali weszła położna i zobaczyła mnie na łóżku, to powiedziała, że jak będę leżeć, to nie urodzę. Ja sobie pomyślałam, że przy niej, na jej zmianie to na pewno nie urodzę, bo jej zostało tylko 2 godziny dyżuru i będzie zmiana położnych. Na szczęście te jej słowa nie podcięły mi skrzydeł. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby już poszła do domu. 

Wiedziałam, że mam wspierające otoczenie, czyli męża i doule i nie potrzebuję asysty położnej. Zajęła się mną doula, która podpowiadała jakie pozycje przyjąć, były piłki, lina, drabinka, ruchy bioder. Potem zaproponowała mi prysznic, ale pod prysznicem czułam, że nie mam skurczy, że wszystko wycisza się. Nie było mi z tym dobrze, bo chciałam, żeby był postęp. 

kasia historia blekitny porod

O godzinie 7 była zmiana położnych. Przyszła przemiła położna, która zaproponowała, aby mówić jej po imieniu. Bardzo ciepłe nastawienie, przyjemny głos. Czułam się, jakby do sali wszedł Aniołek, który zaopiekuje się mną i będziemy niedługo witać maleństwo. Nie pamiętam, jak czas szybko minął, gdy o godzinie 8 zaczęły się skurcze parte. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Myślałam, że mam ochotę wypróżnić się, nawet próbowałam, ale nie mogłam. Pamiętam, jak doula uciskała dołeczki Wenus, a mąż talerze biodrowe. Dodatkowo miałam masaż pupy chustą rebozo. Te czynności łagodziły fale parte. W tle słyszałam muzykę, którą doula przygotowała. Tam były słowa o otwarciu ciała na przyjście dziecka. Bardzo dodawały mi siły te słowa. Nie miałam świadomości, że zbliżamy się do finału. 

W pozycji wertykalnej o 8:53 urodziła się córka – Blanka. Podczas porodu nie myślałam nawet przez chwilę o znieczuleniu, o tym, że nie dam rady. Byłam skupiona na celu, wiedziałam, że potrzebuję skurczy. Wiedziałam, że one pomogą dziecku wyjść na świat. Potrzebowałam fali, która przechodziła przez moje ciało. Nie myślałam o tym, że fala to ból. To było uczucie silne, ale nie bolesne. Potrzebowałam wsparcia bliskich podczas fali, potrzebowałam przytulenia. Jestem wdzięczna, że miałam wspierające otoczenie. Bez nich byłoby mi o wiele trudniej. 

Na moją historię porodową miało wpływ wiele czynników. Przede wszystkich jestem wdzięczna sobie, że zaangażowałam się w zgłębienie tematu. To pomogło mi obniżyć poziom strachu i stresu. Chciałam zadbać o dobre wspomnienia, bo wiedziałam, że mam 37 lat i być może to będzie mój jedyny poród w życiu. 

Dzięki kursowi „Błękitny Poród” poznałam praktykowanie afirmacji. Ja sobie je zamieniłam w życzenie. Przed porodem życzyłam sobie, żeby droga do szpitala była pusta, żeby na izbie przyjęć nie było tłumów, żeby położna była przyjemna. To wszystko do mnie przyszło, te życzenia zostały spełnione. To była moja modlitwa i moja największa siła, która wzmocniła mnie przed porodem.

Wspaniałą inwestycją była współpraca z doulą. Bardzo podobały mi się spotkania w domowym zaciszu. Była przestrzeń na rozmowy krępujące i wstydliwe. Każde spotkanie pomagało oswoić się z nadchodzącą nową sytuacją. Obecność douli na sali porodowej była bezcenna. Jej wiedza i umiejętności jak naturalnymi metodami łagodzić uczucie dyskomfortu było wyjątkowe. Najważniejsze wsparcie i podziękowanie za wielką odwagę należy się mojemu mężowi. Za to, że był przy mnie od początku do końca. Był, wytrwał, nie poddał się, na chwilę mnie nie opuścił. W niczym nie krępowała mnie jego obecność. Czułam się dobrze i bezpiecznie. Wiedziałam, że mimo trudnej drogi jesteśmy razem i wspólnie powitamy nasze dziecko.

Chcesz się podzielić swoją historią?

Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *