Chciałabym się z Wami podzielić historią błękitnego porodu, który dał mi wielką moc, a do którego droga prowadziła przez dwa poprzednie porody.
Pierwszy poród 2020r. – zakończony CC, gdy przyjechaliśmy do szpitala po nocy regularnej akcji skurczowej, która zaczęła się razem z odejściem wód, z 3cm rozwarcia i narastającymi skurczami, lekarze zmierzyli moje zewnętrzne wymiary miednicy i usłyszałam: „ to nie pójdzie dołem, jest Pani za wąska, proponujemy CC, dalsze rodzenie jest niewskazane, chyba że chce Pani zrobić krzywdę dziecku”. Przestraszyłam się, mąż też i zgodziłam się. Tak urodził się mój synek, 2800g.
Drugi poród TOLAC 2022r.- nauczona doświadczeniem pierwszego porodu sumiennie przygotowywałam się do drugiego. Postanowiłam spróbować rodzić naturalnie po cięciu, zostałam zakwalifikowana do tego porodu w wybranym przeze mnie szpitalu I stopnia ref., wybrałam do niego własną położną. Lekarz kwalifikujący był nastawiony pozytywnie, powiedział że wymiary miednicy nie przesądzają i że mogę podejść do porodu SN. Warunkami tego porodu były: akcja ma rozpocząć się samoistnie, oni nie mogą indukować w żaden sposób, nie podadzą oksytocyny, nie podadzą ZZO.
Poród zaczął się spontanicznie w 40tyg. Po 24h regularnej akcji skurczowej (dla mnie już dość intensywnej) w szpitalu zbadali mnie, określając rozwarcie na 1,5cm i odesłali do domu („na razie to jeszcze nie jest poród”).

Kolejne 24h, nieprzespane już 2 noce (tak silnie odczuwałam skurcze), w szpitalu rozwarcie 3cm, biorą nas na porodówkę. Moja położna do porodu przez telefon mówi że „jest po dyżurze” i pyta czy ma przyjechać. Ja zupełnie już niedecyzyjna, myślę że skoro rozwarcie postępuje to może nie będzie potrzebna, jest też dobra z opinii położna na zmianie… mówię że nie musi przyjeżdżać. Sala porodowa bardzo słabo wyposażona i ciasna, kolejne 4-5h do pełnego rozwarcia jestem w stanie tylko leżeć na boku (mąż trzyma moją nogę w górze) i „wytrzymywać”. Mam podpięty TENS i to wszystko. Położna na zmianie niczego nie proponuje, przychodzą tylko z lekarzem i badają mnie co jakiś czas, kręcą głowami że córka „nie schodzi w dół” i wychodzą. Po ponad godzinie skurczów partych (cały czas w leżeniu na boku, bez żadnej propozycji zmiany pozycji, z mężem i mną umęczonymi do nieprzytomności i przy zerowej pomocy ze strony położnej) lekarz mówi że „to już za długo trwa, córka nie zstępuje w dół, proponujemy CC ze względu na brak postępu”. Tak urodziła się moja córka, 3300g. W tym szpitalu mogłam kangurować córkę na klatce piersiowej gdy tylko wyjęli ją z brzucha, to było wspaniałe. Podczas cięcia lekarze zastanawiali się co mogło być przyczyną braku zstępowania w kanale rodnym, mówili że „może zrosty”, „może ma Pani trochę wystające promontorium”, ostatecznie niczego pewnego nie ustalili.
Cieszyłam się że mimo końcowego niepowodzenia tak daleko zaszłam w porodzie, choć pozostał niedosyt i uczucie porażki.
Trzeci poród VBAC2C – 2025, odstęp od poprzedniego porodu 2 lata 7 miesięcy, w I trym. wykryta nisza w bliźnie po cięciu (całą ciążę nie daje dolegliwości). Chcę spróbować porodu naturalnego, lekarka prowadząca ciążę nie mówi „nie”, ale słyszę w jej głosie obawę i sceptycyzm za każdym razem gdy wraca temat: obawia się o niszę w bliźnie i rozejście w tym miejscu podczas ew. porodu.

Pod koniec ciąży idę na wizytę kwalifikacyjną w UCK Ligota (tam pracuje moja lekarka i rzeczywiście jest to akurat na Śląsku bodaj jedyne miejsce gdzie zgodzą się na mój poród po 2CC). Mam obawy, bo szpital ten miał kilka lat wcześniej nienajlepszą sławę pod kątem porodów SN. Na szczęście ośrodek IIIst. jest też najlepszym gdyby „coś się działo”.
Na wizycie kwalifikacyjnej słyszę mnóstwo zaleceń odnośnie naturalnych metod wywoływania porodu (stymulacja laktatorem brodawek, seks z mężem- jak najczęściej) oraz przygotowywania szyjki i krocza. Lekarz kwalifikujący mówi że: „najlepiej to jakby się samo zaczęło przed 38tyg”. Widzę na to małe szanse, choć rozwarcie jest już (w 34tyg) na ok. 1cm. Blizna po cc równa, bez ścieńczeń, niszy już na tym etapie nie widać. Do porodu wybieram położną Beatę, poleconą przez moją doulę.
Termin kolejnej wizyty zaplanowano na 38tydz. Rozwarcie 1,5cm, skurcze odczuwam z szyjki, zwłaszcza po seksie i po stym. brodawek. Na tej wizycie ustalają mi termin indukcji porodu na skończone 39tyg. Nie chcą, żeby syn urósł za duży, ze względu na niszę w bliźnie. Mam nadzieję że poród zacznie się do tego czasu spontanicznie i sumiennie stosuję się do zaleceń.
Niestety samo się nie zaczyna, w umówionym terminie stawiamy się z mężem w szpitalu. Ja pełna obaw co do indukcji i czy robię dobrze, czy nie powinnam się z niej wycofać (w końcu poprzednie porody zaczynały się same). Ostatecznie jednak decyduję się zaufać lekarzom. Przy przyjęciu rozwarcie na 2cm. W tym samym dniu zakładają mi „balonik” i każą chodzić po korytarzu. Szybko po założeniu pojawiają się skurcze „z szyjki”. Są dość dolegliwe, więc zakładam TENS, który dostałam od douli i podparta na mężu, chodzę. Po 4h balonik wypada. Skurcze się wyciszają. Indukcja czeka mnie dopiero rano, mam więc całą noc na odpoczynek (jak cudownie!).
Rano od razu zabierają mnie na porodówkę. Moja położna uprzedzała mnie, że będzie chciała zrobić lewatywę celem wywołania skurczów i tak też się dzieje. Po lewatywie bez zmian. Beata bada rozwarcie (4cm po baloniku) i mówi: startujemy z oksytocyną, małe przepływy (bo tylko takie mogą po 2CC). O 7:00 podłącza pompę. Słucham sobie muzyki i afirmacji. Lekkie skurcze zaczynają się już pół godziny później, początkowo nieznaczne. Zdążam jeszcze zjeść pół śniadania i skurcze są już na tyle dolegliwe że zakładam TENS. Przed 9:00 piszę do męża, bo skurcze powalają mnie już na kolana. Beata widząc to kładzie mi materac, daje piłkę do oparcia, przynosi gaz do wdychania, komentuje też że „to jeszcze daleko” i żebym się nie spinała na samym starcie, bo to potrwa. Na skurczu podkręcam TENS, wdycham gaz (trochę otumania) i próbuję kontrolować oddech.
Gdy przychodzi mąż ściska moje biodra na skurczu, co bardzo pomaga złagodzić ból, podaje wodę i czekoladę. Czuję, że coś mi cieknie po nogach- odchodzą wody. Zaczynam głośno jęczeć na skurczu, mówię do męża że dla mnie są już bardzo mocne i żeby dzwonił po doulę. Na moje jęki przychodzi Beata. Mówi że musi mnie zbadać- jest 6cm. Nalewa mi ciepłą wodę do wanny, zakłada przenośne KTG, zdejmuje TENS. Wchodzę i od razu czuję ulgę. Beata skręca oksy, mówi że moje własne skurcze już się rozkręciły. Przyjeżdża doula. Już słabo kontaktuję, odpływam w swój świat, na skurczu próbuję przetrwać, próbuję oddychać, relaksować się między skurczami, ale idzie mi to opornie. Beata proponuje zmianę pozycji w wannie, nie chcę, jednak stawia na swoim, na kilka skurczów jestem na plecach, zapierając się o podnóżki w wannie.
Ok. 10:00 jest pełne rozwarcie i zaczynają się parte (nie mogę uwierzyć że tak szybko, a jednocześnie skurcze są bardzo intensywne i wycieńczające- mam kryzys pełnego rozwarcia, błagam położną o ZZO (oczywiście wiedząc że na to już za późno). Kilka zmian pozycji w wannie, Beata cały czas przywołuje mnie żebym „nie odpływała”, mówi: Karolina, patrz mi w oczy, musisz ze mną współpracować, nie odpływaj! Uczy mnie jak „dołożyć się” parciem do skurczu i w którym momencie. Bardzo długo nie umiem tego ogarnąć, w końcu zaskakuję. Mąż ściska biodra na skurczu, doula podaje mi wodę, między skurczami kładzie zimne okłady na czoło i głowę, trzyma mnie za rękę, wspiera mnie słowami. „On już jest blisko, włóż palce, a poczujesz główkę” motywuje mnie położna i rzeczywiście, wyczuwam główkę blisko, ale jeszcze nie całkiem między nogami. Beata dyryguje: „musisz wyjść na chwilę z wody, bo musimy zmienić pozycję, kończy nam się czas” (parte trwają już prawie 1,5h). Bardzo nie chcę, czuję że nie dam rady, ale Beata jest uparta, ufam jej i się słucham.
Kilka skurczów na podnóżku łóżka w kucki, potem kilka w leżeniu na boku, zaparta o poręcz. Beata: „jeszcze 2-3 skurcze i wyjdzie głowa, chcesz urodzić do wody?”. Ja:”tak, nie wiem, wszystko mi jedno, chciałabym”. Beata: „spuściłam wodę z wanny, ale nalewam Ci nową, patrz- zaraz wejdziesz”. Wchodzę, kolejne 2 skurcze na maksymalnym wysiłku i czuję przeogromną ulgę. Po chwili Beata mówi: „podaję Ci go do przodu” i widzę mojego synka jak wypływa spomiędzy moich nóg, powoli go wyławiam, pomagają mi położyć się na plecach i ułożyć synka na mojej piersi.
Nie mogę uwierzyć w to co się wydarzyło. Są we mnie tak ogromne emocje, że zaczynam płakać ze szczęścia. Płaczę tak przez następne 2h co chwilę. Co na niego spojrzę albo na doulę, albo na Beatę, czy męża to znowu płaczę ze szczęścia że się udało, że naprawdę potrafiłam urodzić swoje dziecko, że nic nam się nie stało. Tak urodził się mój drugi syn, o 11:41, 3050g. To był trudny poród, niesamowity wysiłek, który jednak trwał niecałe 5h. Było Błękitnie, było wspaniale, byłam zaopiekowana cały czas, dałam radę i poczułam w sobie ogromną moc.

Opowiadanie historii porodowych ma MOC!
Osobie, która ją opowiada, pomaga :
- ułożyć w głowie ciąg zdarzeń
- spojrzeć na poród z nowej perspektywy
- uwolnić emocje, które w chwili porodu powstały w ciele
- dostrzec swoją sprawczość i moc
- docenić siebie
- jeżeli to potrzebne, zamknąć to co jest trudne
- odbić myśli z osobami, które były przy porodzie
Osobie, która słucha dobrych, wzmacniających historii porodowych pozwala:
- czasem pierwszy raz w życiu usłyszeć, że poród może być dobrym wydarzeniem
- usłyszeć od drugiej kobiety, jak poród może wyglądać w praktyce
- zmienić swoje lękowe przekonania
- rozpocząć proces odnajdywania w sobie sprawczości
- zweryfikować przekonania o porodzie
- ułożyć własną wizję porodową, stworzyć listę rzeczy na których najbardziej Ci zależy