Fot. archiwum prywatne
Było tak, jak chciałam.
Termin porodu został wyznaczony na 15 stycznia. W poniedziałek 21 stycznia, wracając z sesji ciążowej, poszłam na koleje ktg. Lekarz orzekł, że wszystko w porządku, ale jeśli nie urodzę do środy, to zaprasza na oddział.
Lekko zdenerwowana, bo bardzo nie chciałam porodu wywołanego (poprzednie dwa porody były „na kablu”). Teraz chciałam się ruszać, wąchać olejki, patrzeć na afirmacje, przytulać męża.
Wieczorem poszłam na szybki spacer, spotkałam się z Marta Siwinska, która dała mi olejek z szałwii muszkatołowej (zapach wypełnił całą sypialnię, łazienkę i moje nadgarstki), spędziłam przemiły wieczór mężem 🙂
I… 22.01.2019 o godzinie 3:25 obudził mnie mocny skurcz, pomyślałam – OOOOO takiego mocnego jeszcze nie miałam. Zaraz po nim kolejny i kolejny. Poszłam się wykąpać, ułożyłam włosy. Włączyłam aplikację i zaczęłam klikać skurcze – pokazało co 3- 4 minuty po około 40 sekund. Chciałam zjeść wczesne śniadanie, ale podczas skurczu zakrztusiłam się chlebem i odpuściłam sobie jedzenie.
Dobra jedziemy.
Skrobanie z mrozu samochodu, skurcz przy aucie – wdychanie mroźnego powietrza świetnie mi zrobiło. W szpitalu Pani z rejestracji szybko przeprowadziła nas na porodówkę. Przed godziną 5 w sali „Zima” rozgościliśmy się na dobre. 5 cm rozwarcia – pomyślałam WOW. Pól godzinne ktg, leżąc na łóżku, było strasznie męczące, nie mogłam się doczekać jak mnie „puszczą”. Położne cudowne.
Skurcze robiły się coraz mocniejsze. Na początku bujanie na piłce (zaczęłam od nagrania z afirmacjami), później przysiady przy szafce. Podczas skurczy towarzyszyła mi melodia Basia Ciemięga. Głos Kobiety ze Zlotu Latającej Szkoły. Chwilę później 7 cm – myślę WIĘKSZE WOW. Dałam znać Marcie, że damy radę rodzić z Marcinem sami (plan był taki, że będzie towarzyszyć nam Doula, ale jak by szybko szło to damy radę i jesteśmy gotowi, żeby rodzić we dwoje z mężem).
Z przysiadami przeniosłam się pod okno, bardzo mi pomogło otwarcie go – cudowne zimne mroźne powietrze i wschodzące słońce. 7 cm ciągnęło się jakiś czas, szyjka macicy przylegała do kręgosłupa. O 7 podczas zmiany położnych i kolejnego badania otrzymaliśmy taki sam komunikat.
Trochę mnie to zmartwiło, że nie postępuje. Położna podłączyła ktg, po skończeniu zapisu, zaproponował prysznic, ale nie dałam rady tam dotrzeć, podpowiedziała, żebym klęknęła, a na czas skurczu prostowała się w szerokim rozkroku. To była świetna propozycja, czułam, jak młoda schodzi na dół, skurcze stawały się jakieś inne. Po chwili mnie zbadała – 8 cm, szyjka odeszła, rozeszła się, czy co tam… Skurcze mega bolesne, a ja krzycząca jak demon (mąż się po porodzie śmiał, że wypędziłam „demona zapominania” (taka moja mała wada). Ryczenie wychodziło z głębi, nie kontrolowałam tego.
Wizualizowałam sobie, że przy każdym skurczu otwieram się jeszcze bardziej, jak kwiaty tulipanów (o tych otwieraniach, jak kwiaty przeczytałam właśnie na grupie Błękitny Poród, u którejś z dziewczyn relacjonującej poród).
W międzyczasie bańka bezpieczeństwa i samo znieczulenie, nagrania pomagały na początku. Później, jak już skończyłam piękne nucenie podczas skurczów na rzecz dzikich ryków, nie dawały już ulgi. Ale w głowie cały czas miałam obraz kończącego się skurczu. Wiedziałam, że ten moment zaraz nadejdzie i będę miała chwilę na odpoczynek. W trakcie porodu towarzyszył mi ulubiony zapach dzikiej pomarańczy i znów Alicia Keys (synka też rodziłam w jej towarzystwie).
Mamy te 8 cm i zmieniające się skurcze. Ja cały czas na kolanach. Po chwili mówię, że chyba czuje parte. Położna zaprasza na łóżko, mówiąc, że w szpitalu pryzmują porody na łóżku. A ja na to, że NIEEEE, NA PEWNO NIE DAM RADY URODZIĆ NA LEŻĄCO. Rozejrzały się i rozłożył mi łóżko w takiej pozycji, abym mogła klęknąć. Pomiędzy skurczami przytulałam się do poduszki, to było dla mnie dużą ulgą móc wtulić się w coś miękkiego.
Podczas pierwszych partych skurczów nie wiedziałam, jak się zachować, nie wiedziałam, co mam robić. Położne pozwoliły mi przeć wtedy, kiedy czuję, podpowiadały, jak długo to robić, co mi bardzo pomogło. Uczucie rozpierania, pieczenie wychodzenia główki chyba były najbardziej bolesne z całego porodu. Wielokrotnie powtórzyłam wtedy, że nie dam rady, ale szybko wracałam do siebie i powtarzałam, że skoro widać już główkę to już prawie koniec. Zgodziłam się na przebicie pęcherza, aby szybciej wyszła.
Okres II fazy porodu w tamtym momencie trwał dla mnie przeraźliwie dłuuuuugo. O 8:30 urodziła się nasza Liliana. Mąż twierdzi, że to najszybsze wyparcie z wszystkich trzech porodów. Młodą podały mi pod nogami.
Bez szycia się nie obyło, bo gdzieś lekko, coś się rozjechało. (Szycie tragedia – okropnie nie przyjemne, ale obiecują dziewicę, wiec jakoś dałam radę).
Dwie godziny nieprzerwanego kontaktu skóra do skóry, przecięcie pępowiny po ustaniu tętnienia. Karmienie już na sali porodowej. To już standard na naszej Siedleckiej porodówce. LOVE.
Dzięki Beata za kurs. Nie wypełniłam wszystkich ćwiczeń. Nagrań słuchałam od października, często nieregularnie. Dały mi moc i wiarę, że to ja panuję nas sytuacją i właśnie tak było. To był MÓJ PORÓD.
Chcesz się podzielić swoją historią?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.