Fot. archiwum prywatne
Nasza historia jest błękitna, ale pełna zwrotów akcji.
Zacznę od tego, że wyobrażałam sobie piękny poród z zimową aurą. Że pozostanę w domu jak najdłużej i będzie sielankowo 😛
Plany planami a życie życiem. Z powodu małych ilości białka w moczu i nadciśnienia zgłosiłam się do szpitala- jak to zaleciła położna prowadząca ciążę. A tam już efekt białego fartucha i ciśnienie w kosmos.
Zgodziłam się na indukcję, choć teraz wiem, że już na oddziale wszystko było w normach i mogłam zaproponować obserwację i puszczenie do domu po 24 h… I tak zaczęła się moja tygodniowa indukcja. Tak dobrze czytacie- tygodniowa.
Zaczęła się od balonika, który nie powinien był być zakładany ze względu na minimalnie przodujące łożysku. Efekt tego był jaki był — krwawienie (lekcji nie odrobiła lekarka kierująca mnie na balonik ani też lekarka zakładająca balonik nie zetknęła w kartę). Po krwawieniu wykonano kontrolne usg, z którego wynikało, że łożysko przoduje bardziej, niż by to wynikało z kontrolnych USG.
Zapada decyzja o cesarce. Moja rozpacz sięgnęła głębokiego dna… Na 30 minut przed cesarką przychodzi jeszcze inna lekarka i mówi, że nie może być tak, że są 2 różne pomiary odległości łożyska od kanału rodnego i muszą to sprawdzić jeszcze raz na najdokładniejszym aparacie. A tam się okazuje, że rację miał pierwotny pomiar. Lekarka namawia na poród siłami natury. Nie musi, bo sama tego chcę. Niby nic, ale taki gest pozwala budować zaufanie do lekarzy w szpitalu.
Dostaję tabletki z prostaglandyną, ale cisza. Lekarz mówi, żeby przebić pęcherz, na co się nie zgadzam. Lekarz na zadowolonego nie wygląda, ale spokojnym i rzeczowym tonem mówi, że OK — to moja decyzja i ją uszanuje. Dostaję dobę w gratisie w czekaniu na samoistne rozpoczęcie akcji.
W trakcie czekania na akcję porodową, zaczęły sączyć się wody. Lekarze zachowali się w porządku, bo zapytali, jakie jest życzenie pacjentki: czy już podajemy oxy czy czekamy na samoistne rozpoczęcie akcji. A brzmiało ono: czekamy, ile się da bez sztucznej oksy, czyli 24 h. I to uszanowali.
Niestety się nie udało. O 9:30 podali oksytocynę. Bo akcji brak. Start od małych dawek. Super położna. Młoda kobieta w naszych klimatach. Mieliśmy kupę śmiechu. O godz. 15 mimo wysokiej dawki postęp przez 5 h mierny: mamy 2 cm. Lekarze poradzili, żeby odpuścić na 3 godzinki. Położyć się, odpocząć, rozluźnić ciało i o 18 zacząć o nowa. Tak też było.
Start od niskiej dawki oxy. Od 30 w górę co 30, maks do 180. Poród aktywny, dużo się ruszam głównie na piłce, która przynosi ulgę. Kotwice, muzyka i relaksacje zdają egzamin. Następuje zmiana położnej, która proponuje zmianę pozycji. Co też czynię. I nagle BUM!
Przy zwiększeniu dawki oxy i zmianie pozycji skurcze stają się nie do zniesienia. Ja się zaciskam, czuję, że wymiękam. Za dużo tego było. To już 5 doba wywoływania. Moje głowa nie daje rady, a za nią zaciska się ciało. Wyję mężowi w ramię. Relaksacje nie pomagają. Przychodzi nowa (już 3 odkąd zaczęłam) zmiana położnych. Złota kobieta. Widzi, że nie dam rady się rozluźnić. Idzie się poradzić lekarzy, co robimy.
W międzyczasie ich narady ja sama podjęłam decyzję o epiduralu, bo widzę, że tracę kontrolę nad ciałem. W resztkach obłędu podejmuje świadomą decyzję. A położna załatwiła na szybko anestezjologa.
Anestezjolog przychodzi, żartuje, że muzyczka jak w spa, tylko szkoda, że okoliczności inne. I wtedy, choć robiłam wszystko, żeby go uniknąć, na salony wkracza epidural Po podaniu idzie ulga tylko na jedną stronę.
Układ z lekarzami i położną jest taki, że ja się kładę spać, a oni podkręcają oksy na maksa, czyli 180. Bo epidural załagodzi ból. Dają mi 2 godziny. Na rozluźnienie mięśni. Na postęp porodu. Jak postęp będzie żaden lub mały to odłączamy oksytocynę i cesarka rano. Bo dawki duże, a ja robię już 2 rundę kilkanaście godzin.
Nie każdy dobry poród musi być łatwy. Są i takie jak mój: długi i trudny. Ale dający lekcję na początek macierzyństwa: nie wszystko da się zaplanować i nie zawsze wszystko idzie tak, jak chcemy. Co nie znaczy, że idzie źle. Idzie po swojemu, a mi pozostaje się na to otworzyć.
Zrezygnowana położyłam się i usnęłam. Jakie mogą być postępy przy leżeniu? Żadne. Tak bardzo zafiksowałam się na punkcie ruchu. Ale dałam radę usnąć. Obudził mnie ból. Myślę: oho! Kaskada interwencji. Dzwonimy po położną. Mówi, żeby poczekać, wytrzymać, bo zostało tylko 30 minut. Żeby nie wyciszać epiduralem skurczy.
Wraca po deadlinie, patrzy na wykres ktg. Wzrok pełen beznadziei. Wie, że postępu nie ma. Nie musi nic mówić, ja ten wzrok widzę. Łzy mi ciekną po policzku. Położna pociesza, mówi, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Że aktywnie walczyłam. Ale mówi, że musi sprawdzić rozwarcie dla formalności. Bo taka była umowa. Sprawdzała 2 razy, bo nie mogła uwierzyć. Nastał cud. Pełne rozwarcie. Postęp 8 cm w 1,5 h. Odczuwane skurcze parte. Będziemy rodzić.
Łzy szczęścia zalały nasze twarze — moje, męża i położnej. Położna w 7. niebie. Jej podskoku szczęścia i klaśnięcia w dłonie nie zapomnę nigdy. Jestem tak szczęśliwa, że mam gdzieś pozycję na półleżącą do parcia. Dzisiaj tego żałuję, ale wtedy było mi już wszystko jedno. O 3:34 przychodzi na świat Zuzanna.
Wiem, że moja historia mogła wyglądać inaczej. Mogłam nie zgodzić się na wywoływanie. Mogłoby też zakończyć się cesarką na etapie preindukcji lub w trakcie porodu. Ale nie zakończył. Dlatego moim zdaniem to był piękny poród. Wierzę, że podejmowałam świadome decyzje, na jakie pozwalała mi moja wiedza i obrót zdarzeń. Położne były wspierające, a lekarze szanujący moje zdanie To był naprawdę dobry, szpitalny, błękitny poród. Błękitny na tyle, na ile pozwoliła sytuacja.
Gdyby nie kurs Beaty, nigdy bym sobie nie poradziła ze stresem i nie walczyła o siebie w trakcie porodu, nie przetrwała zwrotów akcji i intensywności samego porodu. Już na sam koniec chciałabym powiedzieć, że nie każdy dobry poród musi być łatwy. Są i takie jak mój: długi i trudny. Ale dający lekcję na początek macierzyństwa: nie wszystko da się zaplanować i nie zawsze wszystko idzie tak, jak chcemy. Co nie znaczy, że idzie źle. Idzie po swojemu, a mi pozostaje się na to otworzyć.
Chcesz się podzielić swoją historią?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.