Historia błękitnego porodu Natalii: piękne, zwykłe, intymne, domowe przeżycie

IMG_7647

To było takie piękne, zwykłe, intymne, domowe przeżycie.

Około 15 zaczęły się jakieś skurcze. Była wtedy akurat u mnie na cotygodniowej wizycie położna i bardzo ją ucieszył ten znak, natomiast obie powiedziałyśmy, że może to dopiero jutro lub za kilka dni, ale świetnie, że ciało się przygotowuje. Skurcze były delikatne, ale już z jakimś rytmem. Dzień kontynuowałam normalnie. Moja dwuletnia córka była cały czas ze mną, więc nie miałam za bardzo czasu się skupić na tym porodzie/nie-porodzie. O 18 mówię do mojego partnera, że chyba jednak dzisiaj, czuję jakiś rytm, jest odrobinę intensywniej. Daję znać położnym i douli, że idę pod prysznic i się położyć i zobaczymy czy przejdzie. No ale 2-latka w domu co prawda na prysznic mi pozwoliła, ale na odpoczynek dłuższy niż 10 minut już nie. Robimy więc kolację, jemy w trójkę, kąpię małą, a mój partner w tym czasie idzie dokończyć pracę. Mała w końcu zasnęła o 21, wychodzę z sypialni i oznajmiam, że to już poród na 100 procent, ale jeszcze długa droga przed nami. Dzwonię do położnej, że mam skurcze co 5 minut, ale nie rozumiem, co się dzieje, bo wystarczy, że sobie oddycham i spokojnie sobie z nimi radzę. Z każdym skurczem autentycznie się cieszyłam, że jest rytm, ciało pracuje i idziemy do przodu. Posprzątałam duży pokój z zabawek, zapaliłam ładne lampki, włączyłam dyfuzor i kontynuuję rozkoszowanie się postępem. Na tym etapie nawet w leżeniu na boku było mi fajnie.

IMG_7550

Chciałam zmierzyć znowu skurcze co ile są, ale już mnie tak drażniło światło z telefonu, że czekam, aż mój luby wyłączy w końcu komputer, weźmie prysznic i będzie klikać na telefonie za mnie. Skurcze co 3 minuty, a bólu nadal brak. O co chodzi? Na skurczach mam ochotę pochylić się do przodu na czymś lub pobujać delikatnie na piłce i pomruczeć. Nadchodzi północ. Skurcze co 2 minuty ponoć, a ja tu nadal spokojnie oddycham i rozmawiam, nawet kiedy nadchodzą. Ale mówię, że dobra, dzwonimy po ekipę, bo tak częste już są. Gadam normalnie z położną przez telefon, ona mówi, że się zbiera i jedzie do nas. Mój partner pomaga mi po prostu swoją spokojną obecnością, przejęciem telefonu i light touch massage. 

2 w nocy. Mała się budzi. Idę do niej z nadzieją, że zaśnie z powrotem, ale nie ma mowy. Rozpoznała, co się dzieje i ona chce być z nami w dużym pokoju. Ok, idziemy więc. Za chwilę przyjeżdża doula. Na skurczach wolę już nie mówić, mimo że nadal mogę. Ona naciska mi na kość krzyżową, co zmniejsza doznania. Ale bólu nadal nie ma. Jest natomiast radość, że idziemy do przodu. Za chwilę przyjeżdża położna, bada tętno dziecka i moje ciśnienie. Wszystko idealnie, mówi. Siada sobie i czeka, bawi się z moją córką, która ją uwielbia. Mała cały czas gada i udaje, że robi wszystkim kawę. Rzuca śmiesznymi tekstami, wszyscy się śmiejemy. Tylko na skurczach proszę o jakiś dotyk, ucisk, masaż. A tak poza tym to jak spotkanie z dobrymi znajomymi, którzy czują się swobodnie w naszym domu.

IMG_7973

Mam ochotę się schować i odizolować na chwilę. Idę pod prysznic, próbuję ciepłą wodę, próbuję zimną, ale jakoś mi niewygodnie, więc wracam na imprezę do dużego pokoju. Czuję, że odpływam. Że płynę i czuję się tak swobodnie. Robię jakieś rzeczy i wydaję jakieś dźwięki, zupełnie bez zastanowienia. Klęczę i opieram się przodem o piłkę, kołyszę góra-dół. Na skurczu klikam przycisk na bezprzewodowych słuchawkach i leci medytacja. Przez jakiś czas to super działa. Czuję, że czas na zmianę. Włączam sobie muzykę z gotowej playlisty „Do śpiewania”. Chodzę po domu i tańczę śpiewając na głos. To było wspaniałe.

O 4 poszłam do toalety zrobić siku, ale coś nie mogłam. Wyszłam z łazienki, czuję że idzie skurcz. Zeszłam na podłogę na czworaki i bach, odeszły wody. Wołam do położnej co się stało. Ona podeszła, sprawdziła czy jest w porządku kolor i powiedziała spokojnie, że super i teraz mogę czuć więcej ucisku, bo to będzie już bezpośrednio główka dziecka. Na następnym skurczu wydałam jakiś przedziwny dźwięk. No czegoś takiego to ja nigdy nie słyszałam. Takie niby wycie, niby muczenie. Patrzę na doulę i pytam co się dzieje, a ona na to spokojnie, że naturalny proces i że zaraz urodzę moje dziecko. I tutaj już rzeczy wymknęły mi się spod kontroli. W moim odczuciu tu zaczął się ból, a skurcze przychodziły jeden po drugim, a nawet bez przerwy. Pytam położną, czy może zbada mnie wewnętrznie, żeby zobaczyć, na jakim jestem etapie, bo trochę to jeszcze to zniosę, ale długo już nie. Ona spokojnie mówi, że może mnie zbadać, może zrobić, cokolwiek chcę, ale to nic nam nie da, bo zaraz urodzę. Myślisz, że tak? – pytam. I odpowiedź nadchodzi z kolejnymi skurczami, które są już nieprawdopodobnie silne. W tym momencie potrzebuję, żeby mój partner ściskał mnie mocno za ramiona i do mnie mówił. A mówił dokładnie to, co chciałam usłyszeć. Pozytywne afirmacje porozwieszane na ścianach po całym domu od tygodni miał już zapamiętane bardzo dobrze. I do tego szczypta jego poczucia humoru. Aż prawie miałam ochotę się śmiać. Przeklinałam na głos, wydawałam jakieś zwierzęce odgłosy i klasyka gatunku okrzyk „nie mogę!”.

Słyszałam tyle relacji z porodów, że kobiety krzyczą, że nie mogą, jak już prawie jest koniec. Przypomniało mi się to i dodało otuchy. Patrzę do tyłu, a położna ma założone rękawiczki i uśmiecha się do mnie. Ale mnie to uszczęśliwiło! Czyli już zaraz! Jeden ze skurczy był nadal taki sam jak reszta, ale skończył się lekkim poparciem. Kolejny zaczął się jeszcze tak typowo, ale przerodził się w parcie. I tu nadszedł błogostan — koniec bólu! Faza wypierania zupełnie mnie zaskoczyła. Po prostu czułam, jak dziecko schodzi coraz niżej, jak pracuje moja miednica, rozpieranie, jak rozciągają się tkanki, to było niesamowite. Sięgnęłam ręką sprawdzić sytuację i czuję główkę już za zewnątrz. Kilka razy główka wychodzi i chowa się. Ja wszystko komentuję na głos. Druga położna mówi, że to świetnie, w ten sposób urodzi się wolniej, to lepiej dla mojego krocza. W pewnym momencie główka wychodzi mocniej i już się nie chowa po skurczu. Czuję i krzyczę, że pali, ale nie odbieram tego jako ból, po prostu odczucie. Czuję potrzebę z następnym skurczem aktywnie poprzeć i główka się rodzi. Skurcz przechodzi i położna mówi spokojnie, że czekamy teraz na kolejny. Dzidziuś zaczyna wydawać z siebie jakieś dźwięki, mimo że jeszcze się nawet cały nie urodził. Kosmos! Czuję, że jego ciało się przekręca i zmienia pozycję. Z następnym skurczem rodzi się reszta ciała, położna podaje mi go na ręce i trzymam go, klęcząc na podłodze koło łazienki, gdzie godzinę temu odeszły mi wody. Jestem w zupełnym szoku! Zrobiłam to! Możesz wstać? – pytają. Pfff mogę… Mogę wszystko!

IMG_0074
IMG_7548

Analizuję sobie teraz, co przyczyniło się do tego, że mój poród był taki fajny.

1. Po pierwsze praca nad przekonaniami, co Beata powtarza wiele razy w kursie. Teraz rozumiem, o co chodziło. Bo koniec końców za dużo technik nie użyłam, ale czułam się pewnie, bezpiecznie i że mam tę moc. 

2. Osoby obecne przy porodzie. Po prostu ich obecność, gotowość do wsparcia i ani cienia zawahania, pośpieszania czy zwątpienia w naturalny proces. 

3. Oddech i wokalizacje.

Chcesz się podzielić swoją historią?

Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *