Zanim o samym porodzie, to wspomnę pokrótce, co działo się przed…
Termin się zbliżał, a nasz synek wcale nie spieszył się do wyjścia. Na ostatniej wizycie i po badaniu USG lekarz zadecydował, że powinnam zgłosić się ze skierowaniem do szpitala na indukcję w dniu porodu, ze względu na prognozowaną dużą wagę płodu. Pomyślałam, że ok, ale byłam pełna nadziei, że uda się urodzić wcześniej i uniknę indukcji.
Niestety, pomimo prób z herbatkami, daktylami, spacerami, nic się nie zaczynało. Na indukcję miałam się zgłosić w poniedziałek, a w weekend trochę ogarnął mnie stres. Rodzina i znajomi dopytywali: czy to już?
Podjęłam decyzję, że odkładam telefon, wyłączam internet i skupiam się na sobie i oczekiwaniu. Odpoczęłam wraz z mężem, dużo czasu spędziliśmy razem i faktycznie odcięłam się całkiem od zewnętrznych bodźców. W poniedziałek pojechaliśmy do szpitala, nie przyjęli mnie od razu ze względu na duży 'ruch’ na oddziale. Czekaliśmy kilka godzin, aż w końcu udało się i trafiłam na oddział patologii ciąży.
Byłam dosyć zestresowana, bo do tej pory we wszystkich badaniach towarzyszył mi mąż, a tam musiałam być sama. Na samym oddziale już było w porządku, poznałam dwie przemiłe dziewczyny, rozmowy z nimi mocno mnie uspokoiły. Została podjęta decyzja, że na następny dzień będę mieć indukcję, rozpoczniemy od przebicia pęcherza płodowego.
W nocy nie mogłam spać, ale pomogły mi medytacje i relaksacje, szum fal. Ostatnie dwa miesiące ciąży słuchałam błękitnych relaksacji i naprawdę tamtej nocy pomogło mi to się wyciszyć!
Na drugi dzień około godziny 13 zostałam przeniesiona na salę porodową, wszystko rozpoczęło się od próby przebicia pęcherza płodowego. Był problem przez to jak Mały się ułożył i nie dało się przebić pęcherza. Po czym, zostałam zostawiona na sali i po chwili, wody same odeszły… Wszystko było w porządku i zostałam na sali w oczekiwaniu na przyjazd męża.

Byłam już z mężem, kilka godzin minęło, założyliśmy Tensy, trochę się ruszałam, ogólnie wszystko było w porządku. Została podjęta kolejna decyzja, że powinniśmy przyspieszyć i podać oksytocynę. Trochę się tego obawiałam, ale po konsultacji z moim lekarzem prowadzącym, który był pod telefonem, zgodziłam się na podanie oksytocyny. Skurcze były silniejsze i boleśniejsze, odkryłam że bardzo pomaga mi woda i ciepły prysznic. Bardzo mi się podobał ten sposób łagodzenia bólu, jednak pojawił się problem. Tętno Małego mocno podskoczyło, położna przyszła do mnie że musimy zmieniać pozycje, żeby obniżyć tętno i pomóc Maluszkowi. Udało się, jednak już mocno mnie to zmęczyło i zestresowało, minęła kolejna godzina porodu.
Zaczęłam się zastanawiać nad znieczuleniem, którego się mocno obawiałam przed porodem i z góry założyłam, że nie będę z niego korzystać. Ale podjęłam decyzję, że jednak poproszę o znieczulenie, przez to, ile godzin już minęło i jak zmęczona jestem.
Na salę zawitała pani anestezjolog, bardzo konkretna, która sprawiła wrażenie nieco oschłej i niemiłej 🙂 Ale z perspektywy czasu bardzo się cieszę, że to na nią trafiłam i że wiedziała, co robi. Pierwsze dwa wkłucia nie były skuteczne ze względu na moją budowę kręgosłupa (przestrzenie międzykręgowe). Przy trzeciej próbie byłam już mocno zestresowana i zrezygnowana, jednak – mamy to, udało się. Po znieczuleniu, pamiętam, że mówiłam do mojego męża, że czuję się jak na 'kodach’ w grze, nie czuję bólu, jest super. Tak mogę rodzić! W sali obok słychać było krzyki i zastanawiałam się, dlaczego ta kobieta AŻ tak krzyczy, przez tak długi czas. Nie byłam świadoma, że zaraz u mnie będzie podobnie :)))
Minęło około 7h pierwszej fazy. Następnie rozpoczął się najtrudniejszy i najpiękniejszy moment porodu… Znieczulenie schodziło, coraz mocniej czułam skurcze. Mój mąż pomagał mi jak mógł, masażem, uciskami bioder, punktów na lędźwiach. Przyjmowałam różne pozycje, czułam się coraz słabsza. Nie byłam świadoma, ile dokładnie czasu minęło, ale czułam, że trwa to naprawdę długo. Na szczęście trafiłam na położną, która wspaniale mnie prowadziła, wskazywała pozycje i pomagała mi, mówiąc, co mogę robić. Przyszedł moment kryzysu, pomyślałam, że nie dam rady, że to tak długo trwa. Położna poprosiła o wsparcie, dołączyła do nas lekarka, której dokładnie nie pamiętam, ale jej przemiły głos i to jak mnie uspokajała — zdziałały cuda.
Okazało się, że Maluszek próbuje wychodzić i ustawia się w kanale rodnym, a potem się cofa i tak w kółko. Byłam już bardzo zmęczona i poprosiłam męża o pomoc w liczeniu, zapytał się mnie potem, o co chodziło z tym liczeniem 1234 – 1234567. To był mój sposób na oddech, który poznałam na kursie i w tamtym momencie pomogło mi to przechodzić przez skurcze :). Zabrałam też grzebień (który został przeze mnie praktycznie zmiażdżony podczas porodu, załączam zdjęcie tego jak wyglądał…), ale faktycznie ściskanie go bardzo mi pomagało.
Dodatkowo ogromnym wsparciem była sama obecność męża, który podczas ciąży przygotowywał się razem ze mną i potem wiedział, jak pomagać mi na skurczach, nawet w momencie, gdy wydawałam głośne krzyki i jęki, jak na amerykańskim filmach, to krzyczał razem ze mną 🙂
Był moment, że myślałam, że nic z tego nie będzie, a tu nagle położne wołają: o, widać loczki! Następny moment, który pamiętam, to pytanie, czy chce poczuć główkę. Potem już odpływałam i odpoczywałam pomiędzy skurczami i mobilizowałam się na samych skurczach. Położna wskazywała mi, kiedy przeć mocniej, kiedy zwolnić. Było ciężko, ale czułam, że muszę dać z siebie wszystko. Po chwili szczęśliwie nasz 'Maluszek’ był z nami na świecie.
Nasz synek, tak jak wskazywało USG, urodził się całkiem spory… 4220g i 56cm. Dodatkowo, dzięki prowadzeniu położnej, mojemu przygotowaniu i wsparciu męża podczas ciąży (fizjoterapia, masaże i ćwiczenia), poród był z pełną ochroną krocza. W co ciężko uwierzyć, patrząc na wymiary synka 🙂
Dopiero później, w karcie wypisu przeczytałam dokładnie, że druga faza trwała 2h47min. Rozmawiałam z rodziną, że nie tego się spodziewałam po opowieściach mamy i siostry, których skurcze parte trwały kilka minut :)) Gdzie te geny i dlaczego u mnie trwało to tak długo…?
Podczas porodu pojawiały się myśli, że myślałam, że piękny i 'błękitny’ poród jest szybki, łatwy i zaczyna się sam.. Jednak u mnie poszło wszystko na odwrót, była indukcja, było znieczulenie, trwał bardzo długo. Ale uświadomiłam sobie po czasie i po rozmowach z innymi mamami, że mój poród naprawdę był piękny, chociaż ciężki fizycznie.
Byłam w pełni przygotowana. Miałam wsparcie męża, wspaniałą opiekę w szpitalu. Moment zobaczenia syna był magiczny. Jestem dumna, że dałam radę i znalazłam siły, żeby przez tyle godzin być zmobilizowaną, przeć, świadomie oddychać i w końcu wydać na świat wspaniałego 4 kilogramowego chłopaka…
Chcesz się podzielić swoją historią?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.