Całą ciążę przechodziłam, czując się naprawdę dobrze. W ok. 34tc stwierdzono węzeł pępowiny i wówczas mój ginekolog skierował mnie na badania do szpitala. Tam, z racji tego, że przepływy, KTG etc. były prawidłowe, zalecili mi, abym chodziła 2 razy w tygodniu na KTG. Tak też robiłam do 37tc.
Po tym czasie w szpitalu zalecili mi, abym się położyła pod obserwację aż do porodu, bo „tak bezpieczniej”. Dla mnie to byłaby katorga, zwłaszcza że to był szpital, który wybrałabym jako ostatni do rodzenia. Podpisałam papierek, że „ryzykuję życie swoje i mojego dziecka” i uciekłam stamtąd.
Pojechałam do szpitala w Oleśnicy, aby skonsultować mój przypadek. Przyjęli mnie na obserwację i po paru dniach wyszłam, bo nie było wskazań do hospitalizacji. Miałam pewność, że zrobiłam dobrze, nie zostając w poprzednim szpitalu i co więcej, że mogę rodzić w domu.
Od tamtego czasu mój ginekolog nieustannie nalegał, abym się położyła w szpitalu, więc zaczęłam chodzić na badania gdzie indziej, aby mieć spokojną głowę i nie słuchać ciągłych zastraszeń.
W 39tc i 5 dni ok 8.00 rano jak sobie leżałam w łóżku, usłyszałam tylko „pyk” i już wiedziałam, że to musi być pewnie pęcherz płodowy. Poleciałam do łazienki. Zaczęły sączyć się wody. Wróciłam jeszcze do łóżka, żeby trochę dospać, ale nie dało się z emocji 🙂
Zrobiłam więc zupę mocy, upiekłam chleb, poszłam z moim narzeczonym, Wojtkiem na spacer. Cały czas miałam skurcze, ale jeszcze nie aż takie bolesne. Po spacerze, zaczęło się mocniej, więc poszłam pod prysznic i na piłkę, a Wojtek zaczął przygotowywać rzeczy potrzebne do porodu domowego.
Fot. archiwum prywatne
Ok. 19.40 napisałam do położnej, aby przyjechała, bo czułam, że akcja się już mocno rozkręca. Weszłam do basenu, była to wielka ulga! Gdy położna przyjechała zrobiła mi badanie i okazało się, że mam 3-4 cm rozwarcia. Trochę mnie to zaskoczyło, bo myślałam, że jestem już dalej. Wróciłam do basenu i zaczęłam bardziej skupiać się na prawidłowym oddechu. I to był klucz. Czułam, że idzie dobrze.
Od 20.30 do ok 22.30 zrobiło się pełne rozwarcie i czułam już skurcze parte i główkę dziecka na 1/3 palca. Cieszyłam się, że to już tak blisko i czekałam na TEN skurcz, co wypchnie główkę. Czekaliśmy tak ok. 2 godziny. Mały nie chciał wyjść. Próbowaliśmy naturalnej oksytocyny, innych pozycji, ale nic nie działało. Po północy położyłam się, bo byłam już bardzo zmęczona. Skurcze troche spowolniły.
Ok 2 w nocy położna zbadała mnie i okazało się, że synek zaczął się cofać. Stwierdziliśmy, że pojedziemy do szpitala, bo skurcze są za słabe i akcja porodowa nie postępuję. Z racji tego, że tętno było cały czas dobre, mieliśmy czas i pojechaliśmy do szpitala w Oleśnicy, który był moim planem B. Tam na szczęście porodówka była pusta! Lekarz mnie zbadał, był bardzo miły i wyrozumiały. Na każdym skurczu przerywał badanie, abym mogła dobrać wygodną dla siebie pozycję.
bardzo się cieszę, z podejmowanych przeze mnie decyzji, z tego, że nie dałam się „położyć do szpitala na w razie czego”, że dałam sobie szansę na poród domowy i że nie opierałam się przed przyjazdem do szpitala w ostatniej części porodu. Był to dla mnie Błękitny Poród, pełen wsparcia, zaufania do swojej intuicji i poczucia kobiecej mocy.
Położyli mnie na porodówce. Weszłam razem z Wojtkiem – na szczęście! Było to 16.03, czyli w dniu kiedy zaczęła się kwarantanna. Jeszcze 2h później i Wojtek nie wszedłby ze mną, bo wprowadzali zakaz porodów rodzinnych. Co za szczęście! Na sali porodowej, słuchałam relaksacji od Beata Jedlińska i przysypiałam między skurczami.
Ok 6.00 podali mi małą dawkę oksytocyny, bo rozwarcie było cały czas na 8cm i nie powiększało się. O 7.00 przyszła zmiana położnych i trafiłam na świetną położną Iwonę Pasternak, która postawiła mnie na nogi! Powiedziała, że albo rodzimy teraz przy tych 8cm, albo będzie mnie czekać cesarka, bo za długo to już trwa od odejścia wód. I na skurczu kazała mi przeć, pomagając jednocześnie maluchowi wyjść. Czułam się bardzo podekscytowana. Wiedziałam, że synek zaraz będzie ze mną. Po ok 5 skurczach, wyszła główka, potem cały. Urodził się 16.03 o 7.20.
Co to była za chwila! Wojtek był cały czas ze mną, czułam jego wparcie, przy każdym partym. Nasz maluszek był 3 razy owinięty pępowiną wokół szyi, więc nieźle „namotał”. Jak mi go położyli na piersi, byłam najszczęśliwsza na świecie. Dostał 10 punktów, ważył 2930 (gdzie 4h wcześniej na USG wyszło 2700, więc zobaczcie jakie niedokładne są te pomiary wagi nawet chwile przed porodem), było z nim wszystko w porządku. Ja też czułam się dobrze. Udało się bez nacięć czy pęknięć.
Zostaliśmy na sali porodowej sami przez 2h, dostaliśmy łożysko, bo o nie poprosiliśmy. Wyszłam na żądanie tego samego dnia i wróciliśmy do domu. Wiem, że przyjazd do Oleśnicy był dobrą decyzją. Nie wiem, co by było, jakbyśmy zostali w domu dłużej i tak trzeba by było jechać do szpitala. Pewnie byłby to szpital, w którym nie chciałam rodzić i rodziłabym sama, a najpewniej skończyłoby się cięciem.
Jestem przeogromnie wdzięczna Wojtkowi za całe wsparcie, czułam, że jesteśmy jak najlepiej zgrany zespół, mojej położnej Kamila Ciastek-Majtyka, która sprawiła, że rodząc w domu, czułam się bezpiecznie i całkowicie komfortowo oraz położnej Iwonie Pasternak, która przyjęła mój poród w Oleśnicy, za jej ogromne wsparcie na koniec.
Podsumowując to wszystko, bardzo się cieszę, z podejmowanych przeze mnie decyzji, z tego, że nie dałam się „położyć do szpitala na w razie czego”, że dałam sobie szansę na poród domowy i że nie opierałam się przed przyjazdem do szpitala w ostatniej części porodu. Był to dla mnie Błękitny Poród, pełen wsparcia, zaufania do swojej intuicji i poczucia kobiecej mocy.
Chcesz się podzielić swoją historią?
Jeśli chcesz podzielić się ze mną i światem swoją historią porodową, wzmocnić inne kobiety w ciąży, pokazać, jaką drogę przeszłaś, co się w Tobie zmieniło, jak Twoje wybory wpłynęły na poród, pokazać kobiecą moc i sprawczość i przede wszystkim pokazać, że poród (bez względu na to, jak finalnie się skończył) może być pięknym wzmacniającym doświadczeniem — możesz ją wysłać tutaj.